Rozdział dwudziesty ósmy

150 28 15
                                    

Pansy z rezygnacją odkłada gazetę i wspiera głowę na dłoni. Minęło już trochę czasu od wizyty matki u uzdrowiciela, a ona wciąż nie potrafi przestać przywoływać na myśl wyników badań, których do końca nawet nie rozumie. Nie jest pewna, czy poradzą sobie we dwie. W takich chwilach jak ta wyjątkowo tęskni za ojcem. Za jego chłodnym spojrzeniem, pragmatycznym światopoglądem i przemyślanymi działaniami. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby nadal siedział w swym gabinecie i panował nad wszystkim, nad czym Pansy nie potrafi.

Podnosi się z fotela i podchodzi do okna, splatając ręce na piersiach. Musi zająć się domowym budżetem — matka w ogóle sobie z tym nie radzi. Jeśli wystarczy środków, być może zatrudni pielęgniarkę. Na pewno sprzeda biżuterię i bibeloty, na które nikt już nie zwraca uwagi, a potem poobcina zbędne wydatki. Jest zdecydowana zrezygnować z wielu przyjemności — nie dba o nie teraz. Musi być rozsądna.

Zapewne wyższa pensja pomoże jej rozwiązać niektóre problemy, ale wątpi czy na długo. Nie wie dokładnie, na jakie wydatki ma się przygotować i trapi ją to. Ojciec nie zostawił wiele, a to, co uzbierała matka, szybko zniknie. Zamierza odnaleźć stare księgi rachunkowe — doświadczenie umożliwia jej rozczytanie ich bez większych problemów. Obawia się jednak, czy matka jest zdolna do niektórych poświęceń. Żyła ostatnio ponad stan i zbyt przyzwyczaiła się do wygody. Dla Pansy nie stanowi problemu odrzucenie własnych potrzeb — już nie. Nauczyła się żyć skromniej, niż którykolwiek z jej znajomych przeżył choć jeden dzień. Woli to rozwiązanie od pożyczki. Istnieje zbyt duże ryzyko, że nie pozbierałyby się ze spłatą kredytu, a długi wciąż by rosły.

Co do choroby — pozostaje jej tylko nadzieja. Nie ma na to żadnego wpływu, co przeraża ją bardziej, niż by chciała. Pamięta, że kiedyś Harry opowiedział jej historię związaną ze swoim boginem. Bał się najbardziej strachu. Teraz go rozumie. Sama wizja obezwładniającego lęku oraz niepewności czyni ją zaniepokojoną.

Jest jeszcze tyle spraw do przemyślenia, a Pansy już boli głowa. Wzdycha ciężko i odchodzi od okna, widząc, że przybył Regulus. Wyciąga wargi w nienaturalnie pogodnym uśmiechu i chwyciwszy torebkę, zbiega schodami w dół. Nie chce go przywitać ze skwaszoną miną.

Musi zostawić rozważania na później — wątpi, czy potrafi o nich zapomnieć.

Nie jest w tym najlepsza.

Regulus zaskoczył ją, chcąc zapłacić za sukienkę z własnej kieszeni. Zaczęła się z nim sprzeczać, ale był tak uparty, że ustąpiła. Nawet teraz nalegał, by to on niósł pakunek, więc jedynie przyjęła jego ramię.

Musi przyznać, że sprawia jej przyjemność słuchanie jego głosu. Bycie obok niego. Chyba do siebie pasują — albo przynajmniej tak jej się zdaje.

Wyciąga wargi w pogodnym uśmiechu, gdy Regulus kończy opowiadać jakiś słaby żart, a potem natychmiast pochmurnieje, dostrzegając siostry Greengrass wychodzącego z jednego ze sklepów. Nie wie, czy chce się z nimi dzisiaj widzieć. Nie wie, czy chce, żeby to one zobaczyły ją z nim. Zaciska mocniej palce na ramieniu Regulusa. Nie ma szans, by mogli się teraz gdzieś schować. Dafne już ich zauważyła.

Ujmuje delikatnie Astorię za łokieć i z promiennym uśmiechem rusza w stronę Pansy oraz Blacka.

— Cudownie cię widzieć, Pansy — rzuca na powitanie, chwytając za dłonie Pansy i uśmiechając się jeszcze szerzej. — Załatwiałyśmy właśnie z Astorią drobne sprawunki. — Milknie na chwilę, zwracając głowę w kierunku towarzysza Parkinson. — Dzień dobry, panie Black.

— Wystarczy Regulus — mruczy pod nosem.

— Nie spodziewałyśmy się ujrzeć was tu razem — zagaja Astoria, dyskretnie poprawiając szmaragdowy kapelusz na ciemnych włosach.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now