Rozdział dwudziesty piąty

183 33 16
                                    

— Nie możesz mnie całować, kiedy w pobliżu tylko pojawia się Potter — prycha Pansy, idąc obok Regulusa jedną z londyńskich ulic.

— Wybacz, lecz jego miny są bezcenne. Wygląda, jakby gotował się ze złości i jednocześnie próbował udawać wyluzowanego. Szkoda, że tego nie widziałaś.

— Nie widziałam, bo byłam zajęta całowaniem! — warczy w odpowiedzi i przyspiesza kroku. — A teraz, ilekroć znajdziemy się w jego towarzystwie, będziemy musieli to ciągnąć! Mogłeś sobie znaleźć jakąś inną zabawkę.

Black przystaje urażony. Marszczy brwi i w milczeniu przygląda się Pansy, która zauważywszy to, odwraca się w jego stronę. Natychmiast trzeźwieje.

— Mój Boże, przepraszam — mówi cicho, podchodząc do niego. — Nie to miałam na myśli, przepraszam.

— Jeśli będziemy ciągle się przepraszali, braknie nam czasu na przyjaźń — odpowiada łagodnie i podaje jej rękę, na której ona z ulgą się wspiera. — A teraz chodźmy już do restauracji, bo obawiam się, że możemy stracić stolik.

Pansy kiwa głową, a on ujmuje jej podbródek i lekko go unosi.

— Rozchmurz się, najdroższa. Wystarczy nam już chmur na niebie.


Czekając przy stoliku na danie, Pansy nie potrafi pozbyć się wrażenia, że jest zbyt spięta i nie umie się rozluźnić. Uśmiecha się uprzejmie i wybucha śmiechem na żarty Regulusa, ale z tyłu głowy wciąż ma supeł, którego nie jest w stanie rozwiązać.

— Przestań o nim myśleć — mówi Black pomiędzy przystawką a daniem głównym.

— O kim?

— O Potterze. — Regulus wydaje się zirytowany. — Poszłaś ze mną na kolację, a od początku rozmowy ani na moment nie zwróciłaś na mnie uwagi.

Pansy wzrusza ramionami i unosi kieliszek z winem, by po chwili zamoczyć w nim usta.

— Dobrze, postawmy sprawę jasno — odzywa się w końcu, przerywając niezręczną ciszę. Mruży lekko oczy, patrząc na niego i mówi miękko — Nie mam poważnych zamiarów. Nie wiem, czemu się mną zainteresowałeś, ale nie możesz liczyć na nic większego, przykro mi.

— Świetnie się składa.

Parkinson unosi pytająco brew, kiedy Regulus ujmuje jej dłoń i muska grzbiet wargami.

— Oboje pozbywamy się jakichkolwiek oczekiwań, grając na nosie Potterowi i całej arystokracji. Każdemu z nas przyda się chwila relaksu. Drobny romans...

— Nie nazwałabym tego tak. — Przekrzywia głowę, nie wycofując ręki. — Ale zgadzam się

Regulus się uśmiecha.


Kiedy następnego dnia dostaje telefon od Teodora, jest jednocześnie zdziwiona, że go użył i czuje ulgę. Nie marnuje czasu na przeprosiny, tylko od razu każe mu przyjechać do jej mieszkania i odkłada słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

Następnie zaciska mocniej chustkę na włosach i pochyla się nad kolejną szufladą. Część rzeczy wkłada do pudeł, część jednak bezlitośnie wrzuca do worka na śmieci — potrzebowała tego. Oczyszczenia. Sprzątanie uspokaja ją i zaczyna myśleć, że przeprowadzka to dobra decyzja. Musi odpocząć od tego wszystkiego. Od wspomnień, natrętnych myśli. Zająć głowę czymś innym.

Wyprostowuje się i rzuca krótkie przywitanie w stronę idącego korytarzem Teodora.

— Mówiłam ci, byś nie teleportował się przed kamienicę, to jest niebezpieczne.

— Oszczędź mi kazań, jeśli mam być twoim tragarzem — odpowiada, wskazując dłonią na rosnący stos pudeł. — Przeprowadzasz się gdzieś?

— Do matki.

— Do matki?

— Tracisz rozum i słuch? — Pansy wywraca oczami i splata ręce na piersiach. — Ja teleportuję się pierwsza, żeby nie wzięła cię za kogoś, kogo chętnie wywaliłaby za ogrodzenie. Zrobiłabym to sama, ale musiałabym teleportować się wiele razy, a z moją kondycją średnio. Dawno tego nie robiłam.

Teodor ze zrozumieniem kiwa głową.

— W nagrodę zjesz u nas kolację — mówi do niego, a potem niepewnie podnosi jedno z pudeł i znika, modląc się, żeby wylądowała w jednym kawałku.


Jej matka nie wydaje się nawet za bardzo zdziwiona, widząc swoją córkę na progu we flanelowej koszuli i kartonowym wymysłem mugoli pod pachą.

— Mówiłam, że się przeprowadzę.

— Mogłaś przynajmniej użyć normalnych kufrów.

Przenoszenie rzeczy Pansy idzie im szybciej, niż podejrzewała. Teodor bierze po kilku pudeł naraz — od zawsze lubił teleportację i był jedną z pierwszych osób na roku, której się to udało. Parkinson z rozbawieniem obserwuje, jak zagaduje Saorise i dyskutuje na temat oszustwa u Gringotta. Czuje rozchodzące się w środku ciepło i odzyskuje nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Nawet jeśli nie, ma Teodora. W nieszczęściu lepiej we dwoje.

Przy kolacji nie chce puścić go od stołu, chociaż czeka na nią całonocne rozpakowywanie. Oboje uśmiechają się i żartują, i nawet Saoirse wpada w wyjątkowo dobry humor.

— Pansy, tak właściwie, to dlaczego wróciłaś jako córka marnotrawna do rodzinnego gniazda? — zagaja Nott, unosząc szklankę z wodą.

Parkinson z lekka blednie. Rozchyla wargi, nie wiedząc, czy wyjawić prawdę, czy skłamać, ale matka wyręcza ją. Przykrywa jej dłoń swoją i mówi:

— W porządku, Pansy. — Odwraca głowę w stronę Teodora. — Nie najlepiej z moim zdrowiem, a Pansy jest przewrażliwiona i chciała koniecznie się tutaj przeprowadzić.

Tym razem to on traci rumieńce i niepewnie przygryza dolną wargę.

— Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała...

Obie rzucają mu pełne wdzięczności spojrzenia, a potem Pansy ściska pokrzepiająco jego dłoń, jakby to Teodor potrzebował wsparcia, nie ona.


Po pożegnaniu z Nottem kieruje się od razu do łóżka, nawet nie myśląc o rozpakowywaniu pudeł. Nie jest w stanie na nie patrzeć. Opada na starą kapę i zamyka oczy, rozsypując wokół włosy jak aureolę. Nie sądziła, że tak się zmęczy. Przewraca się na drugi bok i zwija tak, jak zwykła robić w dzieciństwie.

Sama już nie wie, o czym myśleć. Zbyt wiele spraw kłębi jej się w głowie. Matka, Harry, Regulus, Teodor. Zaczyna tworzyć listę rzeczy do załatwienia, choć ma wrażenie, że to wszystko jej utrudnia.

Powinna spędzać więcej czasu z Blackiem. Warto spróbować — nie jest w nim zauroczona, ale podoba jej się. Czuje się bezpiecznie w jego obecności. Stabilnie. Jest osobą, z którą mogłaby spędzać wieczory i tańczyć do piosenek z lat czterdziestych. Warto spróbować, powtarza w myślach.

Z tego pośrednio wyniknie co zrobić z Harrym. Podświadomie chce z nim porozmawiać, ale ma wrażenie, że byłoby to nie na miejscu. I mogłoby boleć. Może bardziej niż poprzednio. Nie jest gotowa na ból. Nawet nie wylizała jeszcze starych ran. Wie, że musi z nim porozmawiać, ale nie pragnie wiedzieć kiedy. Pogłębi to tylko zmarszczkę między brwiami.

W dodatku jest jeszcze Teodor — wątpi, czy złamane serce pomogłoby jej w tej sytuacji. Coraz bardziej martwi się o niego i nie potrafi pozbyć się wrażenia, że jego cień powoli znika. Nie chce mu tego mówić, ale zaczyna przypominać topielca. Powinna go odciąć od Astorii, lecz podejrzewa, że to niewykonalne. Może przekona go do wyjazdu. Kiedyś spróbuje.

Nie jest już w stanie myśleć o matce. Pół świadomie naciąga kapę na siebie i zasypia we flanelowej koszuli oraz z ciężką głową.


a/n w następnych rozdziałach będzie więcej regulusa, wreszcie będziecie mogli wyrobić sobie opinię na jego temat :)

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now