Rozdział dwunasty

281 52 18
                                    

Głęboki wdech. Zamknięte oczy. Pociągnięcie nosem.

Unosi dłoń do drzwi. Puka.

— Cześć. Przyszłam zabrać cię na kawę. Ostatnio jesteś jakiś blady.

Pansy kolejny raz wchodzi do gabinetu Teodora. Kolejny raz nieproszona.

Tyle że teraz zachowuje się inaczej. Uśmiecha się zuchwale, jakby chciała przechytrzyć króla złodziei. Powyciągany sweter zmieniła na szyfonową koszulę, a zmęczone spojrzenie na wbijający w fotel wzrok. Jest inna. Przypomina dawną wersję siebie.

— Ty jesteś jeszcze bledsza — sarka Teodor, ukrywając zdziwienie. Szybko przelicza, czy warto dalej ciągnąć tę rozmowę. Chyba warto.

Parkinson wzrusza ramionami. — Idziesz czy będziesz tu gnić?

— A niby dlaczego miałbym iść? — Opiera się wygodniej o wypłowiałe oparcie fotela, jakby egzaminował ją. Brwi ma zmarszczone, wargi skrzywione, a plecy zgarbione.

— Bo — zaczyna Pansy, podchodząc do biurka i opierając dłonie na blacie — żal mi cię. Nawet bardziej niż siebie samej.

I wtedy na twarzy Notta zachodzi zmiana. Łagodnieje, rysy stają się subtelniejsze, a oczy bardziej szczerze. Przypomina trochę dziecko, które nagle znalazło drogę. Odchrząkuje i prostuje się, próbując przywołać dawną manierę.

— Vice versa — odpowiada i wstaje ociężale. Jego ruchy są sztywne. — Dlatego postawię ci kawę, biedaczko — dodaje i zaczyna zakładać płaszcz.

A Pansy uśmiecha się. Pod nosem, delikatnie, z ulgą.

W powietrzu da się wyczuć zapach ubiegłych lat.


Idą jedną z wielu szarych ścieżek w parku, z szarówką nad głową i w sercach. Mży, ale im to nie przeszkadza. Jest całkiem przyjemnie. Kubki z kawą parzą dłonie, a cisza pomiędzy nimi nie wadzi. Uspokaja. Zabiera nadmiar słów.

Nie rozmawiają zbyt dużo. Tak jest łatwiej. Mniej pomyłek, niewygodnych zdań i zawstydzających spojrzeń.

Pansy czeka. Wiedziała, że to będzie długa droga. Uczy się cierpliwości. Myśli. Spogląda na Teodora, w milczeniu obserwując jego profil. Prosty nos, kręte życie.

On też patrzy. A potem mówi:

— Chyba nie powinienem wtedy tak się zachować.

— Chyba nie.

— Ty też nie powinnaś.

— Nie, nie powinnam.

Pociągają nosami. Pansy upija łyk kawy. Krzywi się, gdy przełyka zbyt gorący napój, ale nie skarży się. Wbija dłoń w kieszeń.

— To co? Wielka scena przebaczenia?

— Wolałbym nieformalne skinienie głową.

Z serca Pansy spada kolejny ciężar. Ma ochotę uściskać Notta, ale zachowuje powściągliwość. Nie sztuką jest zniszczenie czegoś, co zaczęło się odbudowywać. Więc jedynie parska krótkim śmiechem. Jemu to chyba wystarczy.

Niezliczona ilość pytań siedzi jej w głowie, ale wie, że musi być spokojna. Przyjdzie na nie czas, powtarza wciąż w głowie, przerzucając nimi jak wybitna żonglerka. Zdaje sobie sprawę, że Teodor pewnie też chce ją o coś spytać. Może powinna już wymyślać odpowiedzi. Albo szukać wymówek.

Znów unosi kubek i zanurza wargi w kawie. Nie jest to kawa, którą pili w drogich kawiarenkach na Pokątnej, ale dla dwojga samotnych ludzi wystarczy. Gorzki smak odwraca uwagę od gorzkich myśli.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now