Rozdział ósmy

273 58 15
                                    

— I wtedy Lou mówi mi, żebym się nie wygłupiała, bo będę żałować, a on nie wie, czy jego cierpliwość jest aż tak duża!

Pansy posyła zirytowane spojrzenie Stacey, ale powstrzymuje się od uwag. To dopiero jej pierwszy dzień w pracy po krótkim urlopie, a już na wejściu powitała ją idiotyczna rozmowa mugolskich dziewczyn, które z nią pracują. Zniosłaby te absurdalne dialogi, lecz ich chichot przyprawia ją o palpitacje. Dzisiaj jest wyjątkowo mało klientów, więc wciąż rozmawiają o chłopakach i strojach, i Pansy stwierdza, że aż tak bardzo nie różnią się od arystokratek. Chociaż denerwują ją, zazdrości im. Wydają się takie lekkie.

— A ty, Pansy, masz kogoś? — pyta ją rudowłosa Elinor i jak na zawołanie, wszystko ciskają w nią ciekawskie spojrzenia. — Nigdy nie mówisz nic o sobie.

— Aktualnie nie — odpowiada lakonicznie, udając skupienie na pracy, mimo że już całkiem się go pozbyła.

— O, czyli miałaś kogoś? Dobrze wnioskuję?

— Tak. — Unosi wzrok i przybiera obojętną minę.

— Och, jaki był?

— Opowiedz coś o nim!

— Jak miał na imię?

Parkinson nie może powstrzymać rozbawienia ich zainteresowaniem. Pozwala sobie na lekki uśmiech.

— Był przystojny. Bardzo. Uwielbiał sport. A gdy całował... — Po raz pierwszy mówienie o nim nie sprawia jej bólu. Czuje się, jakby była jedną z nich, dziewczyn, które nie mają większych problemów i marzą tylko o księciu z bajki.

— Za mało! Mów więcej, tak możesz powiedzieć o prawie każdym — zauważa Stacey i nawet wychyla się lekko z krzesełka, aby lepiej słyszeć.

Pansy przygryza dolną wargę. Trudno jej zebrać słowa, by oddawały jedynie prawdę, a nie były nacechowane emocjami, które palą ją od środka. Nie chce mówić o nim źle. Otwiera usta, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale właśnie wtedy wchodzi panna Collins.

— Dziewczęta, proszę wziąć się do pracy! Nie mam nic przeciwko chwili rozmowy, ale bez przesady. — Przez surowość wymalowaną na jej twarzy przebija wesołość. Gani swoje pracownice, lecz tak naprawdę lubi słuchać, jak wibruje w nich młodość i optymizm. — Panno Parkinson, list do pani.

Pansy z zaskoczeniem patrzy, jak przełożona kładzie na jej biurku elegancką kremową kopertę. Mruczy pod nosem podziękowania i zaciska dłonie na kolanach, czekając, aż wszyscy zajmą się swoimi sprawami. Zżera ją ciekawość. Może to Harry? Szybko odrzuca tę myśl. Wreszcie po chwili chwyta zachłannie list.

Pansy, czyta, marszcząc brwi, mam nadzieję, że nie przeszkadzam Ci. Dzisiaj są przymiarki u Monsieura Marbota! Zaprosił nas na godzinę 17, ale drobne spóźnienie nie gra roli. Jeśli tylko znajdziesz chwilę czasu — koniecznie przyjdź. Nie mogę się doczekać, aby ujrzeć nasze stroje! Całuję, Dafne.

Czuje rozczarowanie i gdy tylko sobie to uświadomi, gani się. Tyle lat obcowania z arystokracją i Ślizgonami, a wciąż jest tak naiwna, by sądzić, że były chłopak szuka najróżniejszych sposobów na kontakt z nią. Prycha pogardliwie, wrzuca kartkę do torebki i pochyla się nad arkuszami, udając skupienie.

Stwierdza, że przyjdzie. W końcu nie ma nic do stracenia.

Kiedy siedzi kilka godzin potem obok Dafne na eleganckiej kanapie w pracowni, nie żałuje, że przyszła. Wprawdzie czuje lekki dyskomfort ubrana jedynie w jedwabny szlafrok, ale ciepła herbata i wesołe monologi przyjaciółki w dziwny sposób relaksują ją. Pozbawione większego sensu plotki są świetnym remedium na zmęczony pracą umysł.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz