Rozdział czwarty

340 61 22
                                    

Pansy kolejny raz nerwowo poprawia włosy, spogląda na zegarek i wreszcie po kilku głębokich wdechach, naciska mały czarny przycisk. Stoi przed elegancką furtką, która odgradza nie mniej elegancki dom od reszty świata. Spodziewa się, że będzie zmuszona przedstawić się, ale zamek niemal od razu drga, uchylając bramę na oścież. Obciąga lekko spłowiałą czarną marynarkę i dodając sobie otuchy, rusza ku budynkowi przez zadbaną alejkę. Gdyby nie fakt, że ze zdenerwowania ledwo pamięta o oddychaniu, z pewnością doceniłaby kwiaty zasadzone wzdłuż chodnika, a może nawet zatrzymałaby się w zachwycie, ale na obecną chwilę nie jest w stanie. Przełyka głośno ślinę i unosi dłoń, by zapukać, kiedy drzwi otwierają się, a szeroki uśmiech Astorii życzliwie ją wita.

— Witaj, Pansy! Dafne jeszcze się szykuje, ale za chwilę przyjdzie. Co u ciebie? Napijesz się kawy, herbaty, a może wody?

— Poproszę wodę — odpowiada słabo, zadziwiona serdecznością i otwartością dziewczyny. Gani się w myślach. Są równe pozycją, a ona zachowuje się, jakby po raz pierwszy widziała takie bogactwo i takie maniery.

Wchodzi do przestronnego, jasnego hallu, podczas gdy Astoria machnięciem różdżki zdejmuje z niej płaszcz. Zaskoczona wzdryga się. Odzwyczaiła się od czarów. Swoją różdżkę schowała głęboko w szafie, całkowicie o niej zapominając. Zdumienie szybko maskuje pogodnym uśmiechem i rusza za młodszą Greengrass w stronę bawialni.

Ukradkiem spogląda na gustowne zdobienia, stonowane kolory i subtelne dodatki. Podobają jej się tak bardzo, jak wtedy kiedy była młodsza i przychodziła do Dafne na popołudniową herbatę. Uśmiech na chwilę blednie, a po chwili zmienia się w małe kształtne O, gdy oczom Pansy ukazuje się zastawiony słodkościami szklany stolik.

— Nie musiałyście tak się starać, to zwykłe spotkanie, tak jak dawniej...

— I tu się mylisz! Takiego gościa należy przyjąć w sposób godny. Proszę, usiądź. — Wskazuje dłonią jeden z trzech foteli z obiciem w gołębim kolorze i za pomocą czarów podaje jej szklankę z wodą. — O, Dafne już idzie.

W pokoju pojawia się smukła blondynka, emanująca dumą, godnością i wyniosłością, jakiej Pansy od dawna nie widziała. Z trudem przypomina sobie, że to ta sama Dafne, która płakała jej w ramię po kolejnym zerwaniu i której włosy trzymała nad toaletą, podając wciąż chusteczki. Podnosi się i ukrywając dłoń za fałdą spódnicy, wbija paznokcie we wnętrze dłoni.

— Na brodę Merlina, Pansy, jak dobrze, że jesteś. — Jej głos jest spokojny i różni się od przepełnionego serdecznością, aczkolwiek opanowanego głosu Astorii. Parkinson stara się zignorować to i robi krok do przodu.

— Ja również się cieszę.

Na początku odczuwa niepokój, gdy Dafne przytula ją, ale potem sama odwzajemnia uścisk i uśmiecha się.

— Tęskniłam za tobą — oznajmiają jednocześnie i wybuchają śmiechem. Pansy ma wrażenie, jakby cofnęła się w czasie.

— Jestem taka podekscytowana, to wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie mogę się doczekać, kiedy poznasz Claude'a. Na pewno go polubisz...

Dafne zaczyna swój monolog i choć dawniej Parkinson chwytałaby każde słowo i uważnie analizowała, teraz z łatwością odpływa myślami znacznie dalej. Z nieskrywaną goryczą dopiero po latach dostrzega, jak starsza Greengrass odsuwa młodszą na bok. Astoria wciąż ma na twarzy pogodny uśmiech, ale na idealnie gładkim czole pojawiła się delikatna zmarszczka, a błysk w oczach przygasł. Pansy przypomina sobie te wszystkie przyjęcia, gdy siostry posyłały sobie wrogie spojrzenia, a później Astoria zostawała subtelnie wykluczana ze wszelkich rozmów.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now