Rozdział trzeci

364 62 23
                                    

— Witaj, Pansy — mówi radośnie Astoria Greengrass i strzepuje niewidzialny pyłek ze swojej granatowej marynarki. Zauważając zmieszanie i zdumienie Parkinson, dodaje. — Wysłałam ci wczoraj wiadomość głosową z informacją o mojej wizycie, nie dostałam jednak odpowiedzi twierdzącej, lecz mimo to przyszłam. Och, wybacz mój nietakt, ale bardzo się za tobą stęskniłam!

— Wiadomość głosową? — powtarza tępo Pansy i musi minąć chwila, aby przypomniała sobie, że już od dawna nie sprawdzała poczty i właśnie w tej chwili powinna pogodnie się uśmiechnąć. — Nic nie szkodzi. Świetnie, że wpadłaś. Proszę, wejdź.

Odsuwa się, przepuszczając Astorię. Roztacza wokół siebie słodką woń kwiatów przełamaną czymś ostrzejszym, czego Pansy nie jest w stanie rozpoznać. Mimowolnie lustruje jej idealnie skrojony kostium i wypielęgnowane ciemne włosy ułożone w delikatne fale, których nie potrafi nie zazdrościć.

— Napijesz się czegoś? — proponuje po chwili. — Nie zdejmuj butów. I tak zamierzałam dopiero jutro posprzątać.

— Nie, dziękuję. Cudownie się tutaj urządziłaś — zagaja Greengrass, idąc za dziewczyną do małego pokoju.

— Gdybym mogła, wyprowadziłabym się natychmiast — wypala gorzko, pewna, że wywoła to krępującą ciszę. Astoria jest jednak zbyt dobrze wychowana, by pozwolić rozmówcy być zakłopotanym.

— Najważniejsze, że jesteś na swoim — odpowiada z uprzejmym uśmiechem. — Nie będę już przedłużać i marnować twojego czasu. Dafne poprosiła mnie o wizytę w jej imieniu. Ma teraz mnóstwo obowiązków, z trudem znajduje czas na sen.

Pansy rzuca jej zniecierpliwione spojrzenie. Mimo braku jakichkolwiek planów nie chce kontynuować tego spotkania. Astoria, dostrzegając to, sięga do torebki i wyjmuje małą kremową kopertę przewiązaną błękitną wstążką, a potem podaje ją, mówiąc radośnie:

— Dafne zaręczyła się! W równonoc jesienną organizujemy bal, aby to uczcić. Nie może cię tam zabraknąć, Pansy. Będzie cudownie! W dodatku tak długo nie byłaś w towarzystwie, a takiej okazji nie możesz ominąć.

Parkinson jest jej wdzięczna, że mówi dłużej, niż powinna. Bierze kilka głębokich oddechów, ukradkiem szczypie się we wnętrze dłoni i w końcu odzywa się:

— To cudownie, życzę jej jak najlepiej. — Chwyta elegancki arkusik i zaczyna nerwowo gładzić aksamitną tasiemkę. Kiedy widzi, że Astoria oczekuje kolejnych słów, ledwo powstrzymuje się przed westchnieniem. — Przepraszam, ale wątpię, czy będę mogła przyjść.

— Och, nie! Nawet nie chcę o tym słyszeć! — Jej policzki stają się różowe, a w oczach pojawia się błysk. — Dafne uważa cię za swą najbliższą przyjaciółkę. Naprawdę tęskni. Wszyscy tęsknimy.

— Ja... chyba już nie pasuję do tego świata. — Zdumienie własnymi słowami sprawia, że również się czerwieni. Ale mówi dalej. — Jest tam zbyt wiele wspomnień, a wspomnienia bolą. Dość już się nacierpiałam.

Greengrass milczy. Wzrok wbija w podłogę, nie stara się uśmiechać ani pokazywać wachlarzy dobrych manier. A potem wstaje i delikatnie, z subtelnością motyla obejmuje Pansy. Parkinson przylega do niej, zatapiając twarz w słodkim zapachu, miękkiej tkaninie i cieple drugiej osoby. Astoria gładzi ją po włosach matczynym gestem, delikatnie odsuwa się i rusza w stronę drzwi. Przed progiem przystaje, odwracając się.

— Proszę, zastanów się. W kopercie zostawiłam ci karteczkę z moim numerem. — Chwyta za klamkę i kiedy stoi już na korytarzu, Pansy niespodziewanie zrywa się z kanapy.

— Astoria?

— Tak?

— Czy... czy to prawda, że Harry i Ginny... że oni...

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now