Rozdział trzydziesty piąty

177 29 7
                                    

Podczas lunchu w pracy nie czuje się najlepiej — sama nie jest już pewna czy jedynie fizycznie. Z początku uczestniczy nawet w rozmowie innych pracowników, ale wzdycha z ulgą, gdy wychodzą ze stołówki i może poświęcić całą uwagę kanapce kupionej w kawiarni. Nie dostrzega jednak, że inna grupa obok również wychodzi i tym samym zostaje sam na sam z Harrym Potterem.

— Czy mogę się dosiąść?

Jak oparzona unosi wzrok i prostuje się, nerwowo rozglądając po pomieszczeniu. Nie jest nawet porządnie umeblowane. Po prostu kiedyś zwolnił się jeden mały gabinet i postanowili go przerobić na kuchnię z paroma stolikami. Co zarazem oznacza, że nie ma gdzie uciec ani jak zręcznie usprawiedliwić się wymówką. Przełyka kęs kanapki i niepewnie kiwa głową.

Harry w milczeniu siada naprzeciw, na blacie kładąc lunch box w barwach Gryffindoru. Pansy ma ochotę roześmiać się ten widok — jest znajomy i dziwnie pokrzepiający. Harry nigdy tak naprawdę nie przestał być Gryfonem. Przemycał Gryffindor nawet w ołówkach i kiedy chadzali we wrześniu Pokątną, odwiedzał sklepiki dla uczniów, a potem wychodził z torbą pełną czerwono-żółtych gadżetów.

— Jak się masz? — Słyszy w jego głosie napięcie.

— Och, no cóż — zaczyna, strzepując okruszki — mogło być lepiej. Jak zawsze.

— Jak zawsze — przytakuje Harry i świadomie (lub nie) wywołuje kolejną falę ciszy.

— Pansy — zaczyna znów po chwili, nerwowo skubiąc rąbek koszulki. — Ja też cię przepraszam. Za wszystko. I wybaczam. Oboje mieliśmy wtedy wyjątkowy trudny okres. Za dużo wody już upłynęło, ale... — Urywa i tuszuje zmieszanie kaszlem. — Ale nie chciałbym, żebyśmy byli wrogami.

Mija kilkanaście sekund, zanim Pansy jest w stanie zareagować. Odkłada kanapkę i kiwa głową. Ośmiela się nawet spojrzeć mu w oczy. Tak jak kiedyś — z czułością, troską, smutkiem. Pozwala na sobie na to. Tęskniła za tymi oczyma, które obserwowała zawsze o poranku, które pragnęła namalować i oprawić w srebrną ramę. Odbiera to jako chwilę słabości, lecz nie potrafi jej przerwać. Czuje, jak jej chwiejne mury obronne gubią cegły i kłaniają się ku posadzce. Nie reaguje.

Harry milczy, uświadamiając sobie tę niespodziewaną bliskość. To on pierwszy odpuszcza. Na początku zaczynać drgać mu żuchwa, dłonie coraz mocniej przyszpilają materiał, a potem cały wydaje się wzburzony. Wykrzywia twarz w nieodgadnionym grymasie, przyciska dłoń do ust i zrywa się z krzesła. Gdy pośpiesznie wychodzi, Pansy obserwuje drżenie jego ramion.

A potem sama chowa twarz w dłoniach i zaciska mocno powieki, jakby bała się je ponownie otworzyć.


Cieszy się z zaproszenia Dafne na kolację. Spędzą ją tylko we dwie — w dodatku poza domem, co z miejsca przekonało Pansy. Pragnie nacieszyć się przyjaciółką najdłużej, jak może. Zapamiętać jej zapach, blask włosów, fakturę dłoni. Będzie za nią tęsknić. Zapewne przyłapie się parę razy na tym, jak zastanawia się, kiedy dostanie kolejne zaproszenie na podwieczorek, kiedy usłyszy znajomy głos w drzwiach biura, kiedy wywróci oczami na słodki uśmiech, który przecież tak uwielbia. Odsuwa od siebie nadejście wiosny. Tak jest łatwiej — przynajmniej z pozoru.

Mocniej niż zwykle przytula Dafne na powitanie. Styka swój policzek z jej i bierze głęboki wdech, a potem wyciąga wargi w promiennym uśmiechu.

Przy daniu głównym Greengrass staje się lekko nerwowa, a potem ścisza głos i pochyla się bliżej Pansy.

— Boję się — wykrztusza i natychmiast jej policzki oblewa rumieniec. — Oczywiście wiedziałam, co jest konsekwencją narzeczeństwa, ale och, Pansy, jestem teraz jeszcze bardziej przerażona niż wtedy.

Parkinson nie przerywa jej. Delikatnie ujmuje dłoń Dafne i trzyma ją w silnym, ciepłym uścisku.

— A potem, po ślubie, będę musiała urodzić dziedzica i na Merlina, ja nawet nie wiem, czy tego chcę. Czy nie powinnam być za to wdzięczna? Za dostatek, za dobrą pozycję, bezpieczeństwo? — Przerywa, krzywi się i bierze łyk wina, a potem ściera łzę tak, by nie zniszczyć makijażu. — Pansy, wiem, że kręcisz się wokół Blacka, ale dopóki nie pokochasz kogoś, nie pakuj się w małżeństwo. Te pieniądze nie są tego warte.

— Dafne...

— Obiecaj mi, że będziesz pisać — szepcze i chwyta desperacko za jej nadgarstek. — Nikogo nie będę znać prócz Claude'a, prosiłam matkę, by pozwoliła Astorii zostać we Francji na kilka miesięcy po ślubie, ale ona twierdzi, że bardziej przyda się tu. Obie wiemy po co.

Pansy nerwowo przełyka ślinę.

— Obiecuję, Dafne.

— Chciałabym być tak odważna jak ty. Niezależna. Chciałabym móc podejmować wszystkie decyzje samodzielnie.

Parkinson nie odpowiada. Wstaje i wykorzystując to, że ich stolik osłaniają parawany rozstawione przez obsługę na życzenie Dafne, podchodzi do niej. Niepewnie pochyla się i ostrożnie obejmuje przyjaciółkę, gładząc delikatnie jej złote włosy, na które z zazdrością spoglądała większość uczennic z ich rocznika.

— Jedna wiadomość i przyjadę, naprawdę — szepcze ochryple. — Kiedy tylko będziesz chciała.

W odpowiedzi słyszy jedynie zduszony szloch. Mocniej owija ramiona wokół drobnego ciała Dafne i zaczyna ją delikatnie kołysać, mówiąc cicho rzeczy, w które sama nie wierzy.

Do końca wieczora prawie się nie odzywają. Dafne z początku próbuje ratować sytuację i zmienia tematy jak rękawiczki, ale szybko porzuca tę taktykę. To Pansy w gruncie rzeczy prosi ją o ciszę. Greengrass nie chce na to przystać, lecz kolejna lampka wina i mętlik w głowie przekonują ją.

Pierwszy raz od dłuższego czasu Pansy odbiera milczenie jako komfortowe. Bezpieczne, stabilne, mocne. Dla Dafne — wiecznie rozświergotanej i promiennej — musi być to dziwne, ale jedno jej spojrzenie uświadamia Parkinson, jak wdzięczna jest za ten gest. Wzrok ma ostrzejszy, a policzki suche. Chyba uspokaja to je obie.

Pansy nie ma pojęcia, co na nią czeka wiosną. Boi się, lecz z drugiej strony czuje, że powinna połknąć haczyk.

Tylko nie wie jeszcze który.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now