12. To przecież nic wielkiego

995 76 19
                                    

Wyszłam powolnym krokiem z jadalni, w której jeszcze przed chwilą siedziałam razem ze swoim małżonkiem i jadłam śniadanie w miłej atmosferze, i dziękując Raulynowi za otworzenie i przepuszczenie mnie w drzwiach, ruszyłam w stronę schodów, aby udać się na piętro. Miałam zamiar przez chwilę odpocząć w fotelu, czytając którąś z książek leżących na półce w naszej sypialni, a następnie udać się na spacer. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio spędziłam dłuższą chwilę na świeżym powietrzu i zdecydowanie było mi to potrzebne. Chciałam wyjść się przewietrzyć. Sama. Bez żadnego zbędnego towarzystwa asystentów czy ochroniarzy. A to oznaczało, że prawdopodobnie musiałabym się wymknąć z rezydencji, bo przypuszczałam, że nie będą mnie chcieli puścić bez osoby towarzyszącej, która pilnowałaby, aby nic mi się nie stało.

Kiedy miałam pokonać pierwszy schodek, po całym korytarzu nagle rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu. Westchnęłam, stwierdzając, że nikogo nie było w pobliżu i to ja byłam zobowiązana do odebrania. Podeszłam więc nieco szybciej do urządzenia i podniosłam słuchawkę, przykładając ją do ucha.

— Violet przy telefonie, słucham — powiedziałam, opierając się o ścianę obok szafki, na której dotychczas znajdował się telefon.

— O, Violet, właśnie do ciebie dzwoniłam. — Usłyszałam głos mojej mamy, przez co od razu przestałam żałować, że to właśnie ja musiałam odebrać. — Jak dobrze, że odebrałaś. — W jej tonie wyczuwałam ulgę i nie do końca rozumiałam, dlaczego, więc postanowiłam zapytać.

— Wszystko w porządku?

— Tak, u nas wszystko dobrze, kochanie. Chciałam tylko z tobą porozmawiać i upewnić się, czy u was wszystko w porządku? — ostatnie słowa wypowiedziała pytająco, a ja już wyczuwałam dłuższą rozmowę niż tylko kilka standardowych pytań mojej rodzicielki.

— Tak — odparłam krótko. Nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Ostatnio było naprawdę dobrze. Jeśli chodzi o Raulyna, to coraz częściej udawało mi się zamieniać z nim parę słów, zachowując przy tym pozornie obojętną postawę. No i mnie pocałował. Przy swoich rodzicach. Czy to było złe? Jeśli tak, to tego nie odczuwałam.

— Na pewno? — spytała Vivian, jakby obawiała się, że kłamię, chociaż nigdy tego nie robię.

— Na pewno, nie musisz się niczym przejmować, mamo — zapewniłam ją. Uwielbiałam rozmawiać ze swoimi rodzicami, ale w tamtym momencie najbardziej na świecie chciałam pobyć sam na sam ze sobą na świeżym powietrzu, jak najszybciej wymknąć się z budynku i urwać się na moment od rzeczywistości, więc podjęłam próbę zakończenia telefonicznej konwersacji. — Zadzwonię do was wieczorem i...

— A jak wam idzie trzymanie się zasad? — weszła mi w słowo, zadając kolejne pytanie z nutką zdenerwowania w głosie. Jak nam idzie trzymanie się zasad? Chwilę czasu mi zajęło, zanim zdążyłam zorientować się, o co zostałam zapytana i jakiej odpowiedzi powinnam była udzielić.

— Wszystko mamy pod kontrolą, nie musicie się o to martwić.

Boże, byliśmy w związku małżeńskim przed jakieś dwa tygodnie, a oni już myślą, że mogłabym zajść w ciążę czy co? Oczywiście nie mówię, że nie byłoby to możliwe, ale przecież do niczego wielkiego między nami nie doszło i nie musieli się tym przejmować.

Przynajmniej na razie.

— To dobrze, oby tak zostało.

— Dobrze, mamo, ja muszę kończyć, naprawdę — zaczęłam pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zakończyć tą rozmowę i uniknąć kolejnych pytań. A tym samym móc już wyjść z tej wielkiej rezydencji i odetchnąć świeżym powietrzem. — Kocham was. Do widzenia.

White MarriageDonde viven las historias. Descúbrelo ahora