Planica, 24 III 2024

148 15 14
                                    

Każdy dzień spędzony z tobą to dla mnie istny rollercoaster. Zawsze coś się dzieje. Nawet jeśli panuje spokój, nie brakuje spontaniczności, nutki emocji z najwyższej półki. Przez te wszystkie miesiące ratowaliśmy siebie nawzajem. Spajała nas nieskończona i nierozerwalna miłość. Kosztowało to wiele cierpienia, rozgoryczenia, smutku, szczęścia, zaskoczenia, gniewu. Po niedobrych chwilach powoli wjeżdżaliśmy na szczyt kolejki, aby musnąć odrobiony radości, a następnie sunęliśmy rozpędzeni po różnych zakrętach przypadkowych uczuć, które ostatecznie prowadziły do kolejnego upadku. Znów znajdowaliśmy się na samym dole. Za każdym razem ten ostatni etap dział się szybciej i łatwiej niż pierwszy, zabierający więcej czasu, wymagający poświęcenia oraz cierpliwości.

Jeden lub dwa tygodnie po naszym ślubie przeszłaś operację. Dokładniej – amputację, mastektomię. Nie było szansy na uratowanie twojej piersi. Myślałem, że po tym poczujesz się lepiej. Przyjmowałaś jeszcze leki, ale wszystko zmierzało w dobrą stronę. Badania wykazywały, że byłaś zdrowa. Cieszyłem się z tego. Wydawało się, że nasze życie sprzed twojej choroby powoli wracało. Jednak ty nie podzielałaś mojego entuzjazmu. Na początku nie do końca rozumiałem twego postępowania. Znów załamałaś się psychicznie. Płakałaś, nie chciałaś ze mną rozmawiać. Nadeszły czarne dni. Zapisałem cię do psychologa. Bez twojej wiedzy. To była bardzo zła decyzja. Dowiedziałaś się o tym w momencie, kiedy stwierdziłem, że zabiorę cię na wycieczkę do Monachium i zaparkowałem przed budynkiem oznaczonym specjalną tabliczką. Na początku spodziewałem się, że wpadniesz w szał. Przyzwyczaiłem się do tego. Jednak tym razem emanowałaś spokojem, a zarazem gniewem. Twój głos był szorstki, stawiałaś na swoim. Nie dałaś sobie przemówić do rozsądku. Nie chciałaś nawet wyjść z samochodu. Poddałem się. Zapamiętałem, żeby następnym razem pytać cię o zdanie, jeżeli w grę wchodziłyby ważne decyzje, na przykład dotyczące właśnie zdrowia fizycznego lub psychicznego.

Psychika to bardzo istotna rzecz. Nie mogłem dać ci zwariować ze względu na jakieś choróbsko, od którego wreszcie się uwolniłaś. Wiedziałem, że ufasz mi najbardziej na świecie. Nikogo innego nie darzyłaś tak wielkim zaufaniem. Musiałem to wykorzystać. Delikatnie. Spokojnie. Zacząłem od prostych rozmów. Pytałem o twoje samopoczucie. Próbowałem zrozumieć, dlaczego czułaś się właśnie tak, a nie inaczej. Odpowiadałaś mi z ogromnym wysiłkiem. Otwierałaś się. Odradzałaś. Powolutku, niczym wschodzące słońce po nocy polarnej. Jak zwiędły kwiat, który nareszcie został podlany. Słowa otuchy z mej strony docierały do ciebie na sposób kropli wody spływających do korzeni rośliny przez twardą, zaschniętą i popękaną ziemię. Pewnego ranka tuż po przebudzeniu, kiedy nareszcie zobaczyłem twój uśmiech po wielu dniach, zaniosłem cię do łazienki. Oboje znaleźliśmy się przed lustrem, które obejmowało nas od pasa w górę. Uniosłem kąciki ust w ramach znaku, abyś się nie bała. Stanąłem obok ciebie. Zdjąłem swoją koszulkę. Zawiesiłem na tobie wzrok. Przyglądałaś się mojemu odbiciu. Spojrzałem na nie. Przede mną malował się wychudzony chłopaczyna. Odkąd zakończyłem karierę, nie przybrałem ani jednego kilograma. Wciąż trzymałem się sportowej diety, a stres związany z tobą i twoim zdrowiem sprawił, że dodatkowo schudłem. Dotknęłaś moich żeber, które niebezpiecznie wystawały schowane za bladą skórą. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Złapałem rąbek twej koszulki. Powoli ją podciągnąłem. Moim oczom ukazał się twój brzuch. Znów na ciebie spojrzałem. Wbiłaś wzrok w podłogę. Nie opierałaś się. Trzymałem górną część ubioru w ręce. Delikatnie chwyciłem cię za podbródek i sprawiłem, że tym razem popatrzyłaś na swoje odbicie. Twoje ciało również było wychudzone. Jednak najbardziej rzucał się w oczy brak lewej piersi. Pozostała po niej jasnoróżowa blizna. Dostrzegłem, jak po twych policzkach ciurkiem spływały łzy. Otarłem je wierzchem dłoni. Pogładziłem cię po łysej głowie. Złapałem cię za ramię. Widok twej wykrzywionej od cierpienia twarzy przyprawiał mnie o dreszcze smutku. Przygryzłem dolną wargę, powstrzymując się od płaczu. Po długiej chwili wziąłem głęboki wdech.

photograph | k.geigerWhere stories live. Discover now