Oberstdorf, 20 V 2026

50 6 0
                                    

Odkąd cudem przeżyliśmy tamten pamiętny dzień w 2025 roku, coraz rzadziej robiliśmy zdjęcia. Życie nie cieszyło nas w podobny sposób. Nie widzieliśmy sensu zapisywania wszystkich wspomnień na kliszach aparatu. Co z tego, że niektóre z nich były szczęśliwe, skoro później przychodził smutek? Na początku oboje patrzeliśmy na świat przez różowe okulary. Utopia radości spychała na bok ciernie bólu. Później przejrzeliśmy na oczy. Zostaliśmy obnażeni z uciechy, dostrzegaliśmy samo cierpienie. Jednak ciągle ratowała nas nutka nadziei. Gdy znów wszelkie rozterki zostawiliśmy w tyle, a zawładnęły nami beztroska oraz rozkosz, los ostrzelał nas kulami niepowodzeń z każdej możliwej strony. Wszystkie skaleczenia doprowadziły do nieustannej udręki, przed którą nie potrafiliśmy się ochronić. Nasza bariera zbudowana ze sztucznego szczęścia była krucha jak szkło. Niewidoczne rany wciąż się odnawiały, a my wiedzieliśmy już tylko jedno – że nasza radość życia na dobre legła w gruzach.

Poroniłaś, Mathilde. Nie doczekaliśmy się naszego pierwszego dziecka. To tak cholernie bolało. Gdy odwiedzałem cię w szpitalu, wyglądałaś jak cień samej siebie. Nie byłaś już tą dawną, wesołą, pełną energii Mathilde. Strasznie się zmieniłaś. W twoich oczach nie widziałem już żadnego blasku. Żadnych emocji. To istne srebro jakby przemieniło się w zwykłą szarość przypominającą zachmurzone niebo w zimie. Kiedy wracałem do domu, płakałem. Nie potrafiłem powstrzymać kropel łez tworzących dwa wodospady. Czułem się całkowicie wypruty, jakby uszła ze mnie dusza, ciało swoim ciężarem ciągnęło w dół, aż zapadałem się pod ziemię, docierałem do piekła, krzyczałem w objęciach śmiejącego się szatana, sprawcy naszej tortury, a muskające mnie płomienie ognia nie uśmierzały gehenny.

Znaleźliśmy się na dnie. Wróciłaś do domu zmizerniała. Przez kilka dni nawet nie wychodziłaś z łóżka. Po prostu w nim leżałaś, nawet nie spałaś. Wpatrywałaś się to w sufit, to w ścianę. Twoje oczy wiecznie były zaszklone. Otaczała je powłoka z łez. Jednak one nie wypływały, lecz trwały niewzruszenie. Prawie nic nie jadłaś. Przychodziłem do ciebie z posiłkami, karmiłem cię jak niemowlę, co jakiś czas podawałem ci butelkę wody, bo zapominałaś o nawadnianiu. Wyglądałaś jak śmierć. Miałaś opuchnięte oczy, które otaczały czarne worki, a twoje popękane usta były jedną wielką blizną. Schudłaś tak bardzo, że na twarzy mogłem dostrzec już wystające kości policzkowe. Jedynie włosy, te piękne blond włosy, wciąż nie traciły blasku. Codziennie je czesałem i zaplatałem w dwa warkocze. Naprawdę straciłaś wszelkie chęci do życia. Gdyby nie ja, nie wiem, czy w ogóle wyszłabyś do łazienki, aby chociaż skorzystać z toalety. Każdego wieczoru brałem cię na ramiona. Oplatałaś ręce wokół mej szyi, wtulałaś się w moją pierś. Niosłem cię do łazienki i sadzałem w wannie napełnionej ciepłą wodą. Myłem cię, bo sama nie byłaś w stanie tego zrobić. Kiedy wchodziłem do łóżka, przysuwałaś się jak najbliżej mnie. Brałem cię w objęcia, wiedząc, że tego potrzebowałaś najbardziej. Mojej bliskości.

Jednak wcale nie układało się tak kolorowo. Przez bardzo długi czas nie rozmawialiśmy. Nie potrafiliśmy wydusić do siebie ani jednego słowa. Baliśmy się mówić o tym, co cię spotkało. Co spotkało nas, przecież to także miało być moje dziecko. Myśleliśmy, że nie poruszając tego tematu, oddamy to w zapomnienie. Jednak tak się nie stało. Nie pomogły w tym nawet gesty, zwykłe przytulenie, trzymanie za dłoń. Popadliśmy w rutynę, której wcześniej tak bardzo się wystrzegaliśmy. Skupiliśmy się na pracy, a przecież wcale tego nie chcieliśmy. Nie mieliśmy przejmować się materializmem, lecz to robiliśmy. Tym razem to nie los nam się sprzeciwiał, ale my sami. To właśnie przez nas przestaliśmy rozmawiać, cieszyć się drobnostkami, patrzeć na siebie, wspierać się nawzajem. Tak jakbyśmy znów stali się dwiema indywidualnościami z rozbitej jedności. Łączące nas puzzle uczuć, wspomnień, wspólnie spędzonych chwil nie pasowały do siebie. Zamiast je układać, gubiliśmy pojedyncze kawałki, przez co nie umieliśmy dokończyć naszego dzieła. Oddalaliśmy się i nawet tego nie dostrzegaliśmy. Byliśmy ze sobą już z przyzwyczajenia i również z przyzwyczajenia mieszkaliśmy ze sobą, spożywaliśmy posiłki, spaliśmy ze sobą, sprzątaliśmy w ogrodzie, odwiedzaliśmy rodzinę oraz znajomych. Wszystko z powodu tego gównianego przyzwyczajenia. Najgorsze jest to, iż myśleliśmy, że to w porządku. Że nasze życie, związek, małżeństwo wyglądało tak również wcześniej, ale my po prostu tego nie zauważyliśmy. Nigdy tak bardzo się nie myliliśmy.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 05, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

photograph | k.geigerWhere stories live. Discover now