I. As ae door's steekit anither appens.

1K 96 49
                                    

*szkockie przysłowie które brzmi dosłownie: gdy jedne drzwi się zamykają, otwierają się nowe, dotyczy możliwości.

Hermiona leżała na ziemi czując, że jej nogi, od kolan w dół przygniata coś ciężkiego. Stęknęła. Nie sposób było zobaczyć, co się dzieje, bo wokół panowała nieprzenikniona ciemność nocy. Taki prawdziwy, nierozpraszany elektrycznym światłem mrok. Łydki pulsowały tępym bólem. Co o było? Głaz? Pień drzewa? Usiadła, czując jak jej nogi poruszają się pod ciężarem. Co się wydarzyło? Czyżby z portalem było coś nie tak? Sięgnęła w stronę tajemniczego obiektu.

Zaklęła pod nosem.

Obiekt prychnął, zakaszlał po czym odezwał się:

‒ Uważaj na język, Granger. Może tkwię tu z tobą, ale to nie oznacza, że mam zamiar znosić twoje impertynenckie zachowania.

‒ Snape? ‒ zapytała zdumiona?

Mistrz Eliksirów gramolił się na nogi.

‒ Masz strasznie kościste piszczele, Granger. Myślałem, że leżę na korzeniach. Dopóki nie zaczęły się poruszać i rzucać bluzgami...

Parsknęła krótkim śmiechem. Nic nie mogła na to poradzić: jego sarkastyczne komentarze często były zabawne w swojej absurdalności.

‒ Gdzie jesteśmy? ‒ zapytała, rozmasowując obolałe golenie.

Chociaż nie mogła widzieć jego twarzy, była przekonana, że spojrzenie, jakiej jej posłał było jednym z tych najjadowitszych.

‒ Czyś ty z Księżyca spadła, Granger? ‒ syknął wściekle. ‒ Czy to ja skakałem w portal?

‒ Nie chcę pana martwić, ale skoro się pan tu znajduje...

‒ Skoczyłem tu za tobą, głupia dziewucho! ZA-TO-BĄ ‒ wycedził.

‒ I mam ci za to dziękować?

Prychnął.

‒ Przydałoby się chociaż nie marudzić.

Umilkła. Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

A potem zaczęła się śmiać.

Histerycznie, niekontrolowanie, aż z oczu pociekły jej łzy.

‒ Granger, czyś ty oszalała?

‒ Może ‒ wydusiła z siebie, ocierając wilgotne policzki. ‒ Jestem Merlin wie gdzie, z mężczyzną, którego nie znoszę, a który, tak się składa, jest moim mężem.

‒ Masz widzę dla mnie specjalne miejsce w swoim prywatnym bestiariuszu ‒ mruknął.

Ale Hermiona milczała, wpatrzona w coś, co znajdowało się za nim.

‒ Zabrakło ci słów, Granger?

‒ Nie ‒ wyszeptała. ‒ Ktoś nadchodzi.

Snape instynktownie obrócił się i sięgnął po różdżkę, Hermiona wstała i również wyciągnęła swoją. Oboje przezornie chowali magiczne przedmioty w rękawach tak, by intruzi nie mogli ich zauważyć. Magiczni, czy nie magiczni, w razie gdyby okazali się agresorami, zawsze liczył się efekt zaskoczenia...

Z oddali, stale przybliżające się, widzieli światła pochodni, niesionych przez grupę migocących w rozdygotanych płomieniach sylwetek ludzi.

‒ jak sądzisz, kim oni są? ‒ wyszeptała.

‒ Nie mam pojęcia, Granger, nigdy nie byłem aż tak blisko z Sybillą ‒ wymruczał.

‒ A szkoda.

Wyspa Świętego Kolumba cz.2  - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz