XXI Aw things haes an end, and a pudden haes twa.

212 22 0
                                    

Szkockie przysłowie, które oznacza: wszystko ma swój koniec, a kiełbasa ma dwa.

Ron i Harry zatrzymali się przed wejściem do Ministerstwa i popatrzyli na czerwone budki, które tyle razy zaniosły ich tam jeszcze w czasach dzieciństwa w podobnie nielegalnym celu co dzisiaj.

Ron westchnął, potarł kilkudniowy zarost. Wyglądał na mocno zmęczonego i, co Harry zauważał nie bez dozy sentymentalnego rozbawienia, z roku na rok coraz bardziej przypominał ojca. Nawet łysieli podobnie wcześnie i od tej samej części głowy.

– Stary, jeśli znowu nam się uda...

– Myślisz, że wyszliśmy z wprawy? – Harry wyszczerzył się zupełnie jak kiedyś.

– A uważasz, że to jak z lataniem na miotle?

– Nie mam pojęcia, przekonamy się, prawda?

Obaj przyjaciele stanęli ramię w ramię w kolejce do budki.

Był szczyt godzin przyjęć interesantów, mieli nadzieje łatwo zniknąć w tłumie.

– Na wszelki wypadek zabrałem to – Harry przewiesił plecak przez jedno ramie, rozpiął zamek i pokazał Ronaldowi wnętrze kieszeni.

– Och – Weasley otworzył szerzej oczy na widok znajomego migotania materiału. – No to zmienia postać rzeczy. Zaklęcie Kameleona się do niej nie umywa!

Kolejka była długa, a oni prowadzili serię krótkich, nerwowych wymian raczej niż prawdziwych konwersacji.

– Przyznam ci – powiedział wreszcie Ron, – że mam nieco za złe McGonagall...

– To jak późno do nas z tym przyszła? – domyślił się Harry.

– Poniekąd – przyznał Weasley. – Ale wtedy myślę sobie, że to przecież Hermiona kazała jej trzymać język za zębami i zaczynam być zły na obie.

– Swoją drogą, nie słyszałem nigdy większego szaleństwa – przyznał Harry. – I to nawet biorąc pod uwagę horkruksy. Te portale wydają mi się jeszcze bardziej dziwaczne, niż wszystko, co spotkaliśmy w Hogwarcie.

– Ale przecież nie są niebezpieczne – zauważył Ron, wzruszając ramionami. – Więc dlaczego to przed nami ukrywała?

Harry przez chwilę stał w milczeniu; strugi zgiełku zalewały ich uszy gdy smażyli się w ścisku wczesnego popołudnia, potem zaś zachichotał.

– Co cię tak bawi? – burknął przyjaciel, skonfundowany reakcją towarzysza.

Potter pokręcił jednak tylko głową, niezdolny do dobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku przypominającego ludzką mowę.

Bo zdał sobie nagle sprawę, że mimo wielu lat, dzielących ich mil, różnych stylów życia, wyborów i trosk, każde z nich pozostało co do zasady takie samo: Hermiona działała sama, starając się za wszelką cenę ich chronić, Ron szedł wiernie za drużyną, gotowy ryzykować wszystkim w imię starej przyjaźni, chociaż ni w ząb nie potrafił zrozumieć kierujących Hermioną motywów, a on, Harry, jak zwykle jako pierwszy otrzymał wezwanie do walki.

Gdy już się uspokoił, zerknął na zegarek.

Dochodziła pierwsza. Ginny powinna już być w środku i razem z McGonagall przygotowywać grunt pod zamieszanie.

Spóźniali się.

Winda się spóźniała.

Harry westchnął.

– Tyle lat minęło, mogliby to jakoś usprawnić – zauważył.

Ron pokręcił głową.

– Uwierz mi, stary. Każdy z nas dałby się pokroić za taką inicjatywę. Nie masz pojęcia o ile wcześniej musze wychodzić z domu tylko dlatego, że trzeba wziąć pod uwagę kolejkę, możliwe awarie czy błędy w przesyle...

Wyspa Świętego Kolumba cz.2  - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now