XVIII. Daffin' and want o' wit maks auld wives donnart.

272 29 2
                                    

Szkockie przysłowie, które oznacza: nierozsądne poczynania starszych wypadają wyjątkowo głupio.

Noc była czarna, nieprzenikniona choć bezchmurna. Nie było księżyca; ten zniknął, zjedzony przez czas, miał się pojawić dopiero po świętach. Na nieboskłonie królowały więc gwiazdy: można było dostrzec, dokładnie widoczne, wszystkie zimowe konstelacje w ich najmroźniejszym wydaniu. Ich niewyraźne, blade światło, odbijało się od śniegu, skrzyło niebieskawym półblaskiem, nadając ciemności dodatkowej atmosfery tajemnicy, magii, której Hermiona dotąd nie poznała.

Wyszli we dwoje z domu tuż przed zmierzchem i dołączyli do podążającego zmarzniętymi uliczkami grodu pochodu, który kierował się poza bramy osady. Dopiero tam, na trawiastych błoniach okalających gród MacLeodów, wyrosła obok nich znajoma, strzelista sylwetka Aili Clark.

Skinęli sobie jedynie głowami, owładnięci do reszty zapachem lodowatego powietrza, ostatnimi przebłyskami zachodzącego słońca, bliskością tak wielu ludzi. W okolicach Yule gród wypełnił się przyjezdnymi, przybywającymi z okolicznych wiosek na świąteczny jarmark, wydawaną dla wszystkich ucztę oraz towarzyszące nocy przesilenia obrządki, rytuały i atrakcje.

Gdy ostatni promyk słońca zgasł za widnokręgiem, grupa nagle stłoczyła się, zatrzymała, zakotłowała i dopiero po chwili z wolna zaczęła znów przesuwać się wprzód.

Hermiona stanęła na palcach, próbując dostrzec, co się wydarzyło.

‒ Rozdają łuczywa ‒ mruknęła Aila. ‒ Każdy ma nieść swoje. Taka tradycja. Poza tym będzie ciemno.

Usłyszała, że stojący obok niej Snape mruczy coś niezadowolony.

‒ Coś mówiłeś? ‒ zapytała.

‒ Tak, Granger ‒ prychnął. ‒ Że jeśli twój plan się nie powiedzie, zostaniemy z ręką w nocniku.

Westchnęła.

Tak. Istniała taka ewentualność. Ale jeśli nie zrobią czegokolwiek...

‒ Dobrze wiesz, że Alasdair nie chce z nami rozmawiać ‒ syknęła w odpowiedzi. ‒ Możemy spróbować ukraść mu te książki, ale nie wymusisz na nim wyznań.

‒ To się jeszcze zobaczy ‒ wąskie usta Mistrza Eliksirów wykrzywił uiporny grymas.

‒ na Merlina, Snape ‒ żachnęła się ochrypłym szeptem kobieta. ‒ Dobrze wiesz, widziałeś. Oni nawet nie potrzebują różdżek...

‒ Co nie przeszkadza ci wysyłać mnie na walkę z kilkorgiem z nich.

Hermiona milczała przez chwilę.

‒ To tylko walka na kije...

‒ I to kije i to kije ‒ zauważył Snape błyskotliwie, na co dziewczyna mimowolnie parsknęła śmiechem.

‒ Tak Snape, ale te nie są magiczne.

Na moment przerwali rozmowę, bo tłocząca się ciżba przyniosła ich do stanowiska z łuczywami.

Hermiona obserwowała jak rozdający pochodnie czarodzieje zapalają nasączone tłuszczem zwoje szmat bez żadnego wysiłku, narzędzia czy choćby inkantacji.

Wystarczyło, że przyłożyli koniec palca...

Czuła zazdrość. Czuła się malutka i słaba. Czuła się jak.. półcharłak.

Przyjęła jednak jedno z łuczyw i, razem z Severusem, poszła dalej, nieco na uboczu.

‒ Dobrze wiesz, że niekoniecznie wygram ‒ zauważył. ‒ A jeśli nawet uda mi się dotrwać do ostatniego pojedynku, skąd ten pomysł, że zostanę mianowany akurat Królem Dębów?

Wyspa Świętego Kolumba cz.2  - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz