XIII. Beauty's muck whan honour's tint

348 34 2
                                    

Szkockie przysłowie, które oznacza: piękno nie ma żadnej wartości gdy honor stracony.

Przemykały cicho od cienia do cienia, od jednej ściany domu do drugiej. Potem został jeszcze tylko niewielki plac wokół wieży: trawiasty, pusty, tylko z samego boku pas zieleni mógł ochronić je przez ostatnią część drogi.

‒ Już chyba lepiej przejść wszem i wobec niż dalej robić ten teatr ‒ stwierdziła wreszcie Hermiona. ‒ Rzucanie zaklęć też więcej nam może zaszkodzić niż pomóc, bo Alasdair zdaje się mieć jakiś radar na magię i magów. Nas zauważył mimo zaklęć maskujących i to w samym środku nocy. Nawet nie musiał się wysilać. Po prostu w pewnym momencie prawie się o as potknął.

Aila zamyśliła się.

‒ Coś w tym musi być, bo do mnie też przysłał posłańców już na kilka dni po tym gdy ukryłam się w chacie. Myślałam, że kazał mnie śledzić, ale byłam bardzo ostrożna i do dziś zachodziłam w głowę co zrobiłam nie tak. Więc to, co teraz mówisz ma sens. I zdecydowanie wiele wyjaśnia.

Popatrzyły na siebie.

‒ Im dalej w las tym więcej się to wszystko komplikuje ‒ westchnęła wreszcie Aila. ‒ Ale nie martw się, pomogę wam. Ja też chcę wreszcie wrócić do siebie. Może chociaż zdążę pożegnać się z matką zanim umrze.

‒ Nawet tak nie mów! – zaperzyła się Hermiona, w której automatycznie odżył lęk o własne życie po drugiej stronie.

Starsza czarownica uśmiechnęła się smutno.

‒ Ale taka jest prawda, Hermiono. Moja matka nie była stara, gdy tu przybyłaś, ale zanim wrócimy, przybędzie jej w najlepszy wypadku kilka wiosen. Myślę, że najlepszą opcja jest przywyknąć do myśli, że to nieuchronne...

Hermiona myślała chwilę nad słowami córki Mirandy. Gdy zamknęła powieki, bardzo wyraźnie pamiętała pełne nadziei oczy starszej Szkotki, nadal widziała też spokojną, uśmiechniętą twarz Iana Bruisa.

Och, szlag...

Nie odzywały się już do siebie aż do końca ryzykownej drogi. Obie, ze spuszczonymi głowami, ruszyły w stronę wieży, by bocznym wejściem dla służby dostać się w skromne progi siedziby MacLeodów.

W samej wieży zatrzymały się, gdy tylko udało im się dostać do jednego z bocznych pomieszczeń, które okazało się składzikiem na narzędzia. Obie odetchnęły, chociaż serca wciąż biły im szybko ze strachu i podekscytowania. Uśmiechnęły się do siebie.

‒ Co teraz? ‒ zapytała Hermiona, licząc, że starsza i bardziej doświadczona w terenie koleżanka będzie miała jakiś pomysł, gdzie rozpocząć poszukiwania. Hermionie logika podpowiadałaby lochy, ale tutaj wejścia do lochów wybitnie nie dało się znaleźć...

‒ Po drugiej stronie domu jest dobudówka ‒ wyjaśniła Aila, ocierając czoło rękawem szaty. ‒ Tam Macleod trzyma swoich więźniów. Gdy już uda mu się jakichś zdybać...

Hermiona popatrzyła na nią ponuro.

‒ A straże?

‒ Oczywiście ‒ przytaknęła skwapliwie czarownica. ‒ I to najlepszej klasy, bo wybrani spośród chłopców z magicznych rodzin.

Hermiona zacmokała.

‒ To niedobrze ‒ stwierdziła. ‒ Bo oni tutaj zdają się władać jakimś innym, silniejszym rodzajem magii. Nie używają nawet różdżek a mimo to... ‒ urwała widząc, jak Clark po raz kolejny jej przytakuje. W milczeniu, czekała na rozwinięcie tematu.

‒ Nie mam pojęcia jak to działa ‒ przyznała kobieta, ‒ ale również zauważyłam to samo, co ty.

Hermiona westchnęła.

Wyspa Świętego Kolumba cz.2  - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now