II. Aye hae yer cog oot whan it rains kail

1.3K 98 51
                                    

*szkockie przysłowie, które oznacza: wykorzystuj każdą okazję, jaka się nadarzy


Szli w milczeniu, ramię przy ramieniu. Zerkała na niego z ukosa, czuł te jej krótkie, ostre jak sztyleciki spojrzenia i prawie miał ochotę się uśmiechnąć. Drwiąco.

Nie miał zamiaru ukrywać, że cała ta sytuacja bardzo mocno mu się nie podobała. Przez śledztwo, w które zaangażował się na prośbę tej nieznośnej kobiety, oboje zapomnieli zrzec się małżeństwa. Właściwie nie wiedział, jak mogło mu to wypaść z głowy. Chyba w momencie, w którym uświadomił sobie, co takiego może oznaczać inskrypcja na kamieniu, który Granger w swojej szczodrobliwości porzuciła w jego salonie, wszystko inne straciło na znaczeniu.

Czemu?

Jego odpowiedź na zadane przez dziewczynę pytanie była w gruncie rzeczy zgodna z prawdą: nie miał pojęcia.

Czemu nie zostawił jej samej sobie? Skoro wpędziła go w kłopoty, napsuła mu krwi... W gruncie rzeczy małżeństwo z zaginioną byłoby całkiem wygodną opcja dla niego, zatwardziałego kawalera bez mariażowych planów: ona nieobecna, on szczęśliwie wolny.

Dlaczego więc fatygował się dla niej najpierw na Skye, a potem aż tu, w nieznane?

W miarę jak szli, zarośla rozrzedzały się, a przed nimi zamajaczyło więcej świateł. Spojrzeli na siebie ‒ w jej ciemnych oczach odbijały się ciepłe plamki pochodni, co dawało wrażenie bystrych ogników palącej się w niej przenikliwości.

Odwrócił wzrok zdumiony i zaniepokojony swoją obserwacją.

‒ O co im chodzi? ‒ zapytała.

‒ A wyglądam, jakbym wiedział? ‒ zakpił.

Żachnęła się.

‒ Tylko głośno myślę!

‒ Jak nie chcesz moich cierpkich komentarzy, to następnym razem myśl ciszej ‒ warknął.

‒ Miłość kwitnie, jak widzę ‒ zaśmiał się najstarszy z mężczyzn.

Skwitowali to milczeniem. W chybotliwym świetle rozdygotanych płomieni łuczyw, zdążyli zauważyć, że nie tylko wiek, ale również i strój, choć niedbały, w widoczny sposób sklecony na szybko po nocy, odróżniał siwowłosego od towarzyszących mu ludzi: był ubrany w bogatszą tunikę, nadal prosty ale wykonaną z porządniejszych materiałów. Niebieski materiał opasany był dobrze wykonanym skórzanym pasem, rękawy obszyto srebrną nicią. Im byli bliżej grodu, tym ciaśniej otaczali ich towarzyszący starszemu mężczyźnie ziomkowie: ubrani w skórzane kaftany, przy bokach mieli pałki i noże.

Wyszli na drogę, która prowadziła do ciemnej bryły, kontrastującej nawet z nocnym niebem. Przy wrotach stało kilkoro ludzi z pochodniami, więc Snape dostrzegł, że był to zamek zbudowany z kamienia, brama lub inna fortyfikacja.

Rozległy się okrzyki, nawoływania, siwy jegomość uniósł prawicę. Ludzie przed budowlą ucichli.

‒ Are ye awricht, maister?

‒ Hoot ay, Dough. Daenna wirry. We catcht thaim, didnae we launs? ‒ siwy poklepał jednego z towarzyszy po plecach, posypały się entuzjastyczne okrzyki.

‒ Whar thay?

‒ Oh ‒ Siwowłosy prowodyr uśmiechnął się z zadowoleniem. ‒ And that's th' best pairt o' it.*

Puścił do Hermiony oko.

Coś w Snapie drgnęło, a była to ta sama rzecz, która pchnęła go do poinformowania Iana Bruisa o stanie cywilnym Granger.

Wyspa Świętego Kolumba cz.2  - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz