Rozdział 35

54 6 0
                                    

Po powrocie do bazy, od razu zgłosiliśmy się do Konan o pomoc. Sasori również przyszedł trochę pomóc, gdy usłyszał, że mamy do czynienia z truciznami. Na szczęście chłopakom nie jest nic poważnego. Jednakże muszą odpoczywać. A ja jako jedyna ocalała dostałam skierowanie do mojej ciotki na trening medycznych jutsu. Tak więc aktualnie zmierzam tam wraz z Sasorim który miał się upewnić, czy się uczę i czy będę w stanie uporać się z jego truciznami.

Idziemy... W zasadzie to biegniemy tam już ponad 20 godzin z 10-minutowymi przerwami dla mnie na napicie się czegoś. Ponoć dotrzeć tam mamy jutro o świcie, a jak się składa, jest już północ. Niestety nie mogę poprosić o przerwę na drzemkę, bo "musimy dotrzeć na czas". Dlaczego ten skorpion ma taką manię na punkcie punktualności?

-Robimy postój.
-Huh?-Spojrzałam się na Sasoriego, który nagle się zatrzymał.-Dlaczego?-Również stanęłam.
-Masz słaby organizm. Od razu po tamtej misji znowu gdzieś pędzisz. Godzina nas nie zbawi, jeśli później przyspieszymy tempo.
-...Racja... Dzięki...

Odłożyłam plecak i dałam mu znak, że idę po chrust. Czyżby go podmienili? „Godzina nas nie zbawi" w sumie to nawet dwie by nas nie zbawiły, ale ktoś ma bzika na punkcie punktualności.

Po uzbieraniu chrustu i podpaleniu go, wyjęłam jakiś koc i wzięłam mój plecak jako poduszkę.

-Dobranoc.
-Mhm.

Odwróciłam się tyłem do niego z nadzieją na błogi sen, który przyszedł szybko... Zbyt szybko...

×××

„Bestia!" „Giń że wreszcie!" „Tam jest! Brać ją!" krzyczeli ludzie, goniąc mnie i rodziców. Wioska w połowie była zniszczona i stała w ogniu. Obcy ninja ścigali mnie i mą matkę z ojcem. Oczy zaszły mi łzami i gdyby nie matka, która mnie trzymała za rękę nie wiedziałabym gdzie biec.

-Mam cię!-krzyknął ktoś przed nami.

Moja matka osłoniła mnie swym ciałem... Krystaliczna krew lała się z rany, jaką jej zadano. Jej twarz, choć niewyraźna, była ciepła i uśmiechnięta. Trzymała katanę, jaką miała w brzuchu i przeprowadziła przez nią chakrę, która trafiła w przeciwnika piorunująco szybko i wskoczyła, na dwóch których dotknął, odlatując do tyłu. Moja matka upadła na ziemię... Przed nami wyskoczyła dość młoda kobieta z kataną, z której ciekła fioletowa maź.

-Dwu ogoniasty... Niebieski tygrys... Ogień śmierci... Bestia...
-Jak śmiesz mówić tak o mojej córce!

Mój ojciec ruszył ku niej uprzednio tworząc wokół mnie barierę. Ich walka wyglądała się jak taniec... Taniec zwiastujący śmierć jednego lub obojga. Ostatecznie skończyło się zemdleniem kobiety. Mój ojciec szedł do mnie, trzymając się za ranę na brzuchu. Położył rękę na mym ramieniu i wyszeptał coś, przez co poczułam skręt w brzuchu... Następnie powiedział krótkie 'przepraszam, że nie mogłem was obu ocalić...' i upadł. Ze łzami w oczach obserwowałam loże śmierci moich rodziców. Po chwili jednak zaczęłam biec a następnie... Zapadła ciemność.

×××

Obudziłam się zlana potem i łzami.

-Coś nie tak? Spałaś tylko 20 minut...
-N-nie... Wszystko ok... Może... Może idźmy już? Skoro się sama obudziłam, to znaczy że nie potrzebuje więcej snu.
-W porządku.

Zgasiliśmy ognisko i spakowałam rzeczy. Następnie wznowiliśmy naszą podróż ku mej cioci.

[Deidara x Reader] Przypomnij mnie sobie Cz.1Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum