Rozdział 34 - Wyparcie

445 16 2
                                    

Nie wiedział ile już czasu tak błądził. Otaczała go nieprzenikniona ciemność, w której co jakiś czas dostrzegał tylko złudzenia światła. Mniejsze lub większe błyski, przejaśnienia- wszelkie sygnały dające mu jakąkolwiek nadzieję na opuszczenie tego smutnego i okrutnie samotnego miejsca. 

Z początku motał się wkoło, usilnie próbując wydostać się z tej strasznej pułapki własnego umysłu. Uderzał w jego ściany, biegł ile sił w nogach, próbował rozwikłać zagadkę swojego pobytu. Wszystko jednak na próżno. Uzmysłowił sobie, że albo już nie żył, albo był już naprawdę blisko końca. Z czasem pogodził się z faktem, że prawdopodobnie ugrzązł tu już na zawsze. Po nieokreślenie długim i bolesnym czasie, był w stanie już tylko siedzieć i wpatrywać się w rozciągającą się przed sobą nicość. Nie potrafił wstać, nie chciał podejmować kolejnych prób. Jego istnienie przerodziło się w męczącą wegetację i jeśli to nie było piekło, to nie wiedział co mogło nim być. Ciemność, tylko wszechogarniająca ciemność.

Aż do momentu kiedy zaczął słyszeć głosy. Z początku myślał, że to tylko kolejny psikus jego oszalałego już umysłu, jednak nie. Nie tym razem. Chaotyczne dźwięki powoli układały się w słowa, konkretne tony zaczynał wiązać z osobami. Słyszał głos swojej matki, roztrzęsiony i oddalony jakby o kilkaset kilometrów, ale to wszystko było nieważne przy świadomości, że ona była teraz przy nim. Że nie był sam. Złudzenie samotności opadło gdzieś niczym kamień wrzucony do morza, a on znów poczuł się kochany. Poczuł, że ktoś za nim tęsknił tak samo, jak on za światem. Był też Blaise, stary, dobry Blaise, który gdzieś w tle uspokajał Narcyzę. Był mu wdzięczny, że opiekował się nią w tak trudnej chwili. Czego nie mógł powiedzieć o ojcu. Jego głosu nie usłyszał ani przez chwilę.

W całej tej plątaninie bodźców, które do niego docierały wybił się jeszcze jeden. Nie wiedział czy to prawda, jednak jego organizm z całych sił chciał w to wierzyć. Spokojny, melodyjny głos, który swoją barwą doprowadzał go wręcz do szału. Próbował krzyczeć, wyrywał sobie włosy z głowy, błagał o koniec tych męczarni. Ona niczym niewzruszona dalej mówiła, z taką gładkością, że zaczął wątpić czy to nie sen. Potworny sen, z którego nie potrafił się wybudzić. Choć czy tak okropny? Rzadko miewał wrażenie, że komuś na nim zależy, a to była jedna z niewielu tych chwil. Może to dar od losu, może miał to zobaczyć przed śmiercią, żeby umrzeć spokojnie? Nie, to wszystko nie mogłoby się skończyć teraz. Nie teraz, kiedy naprawdę uwierzył, że jeszcze coś znaczy.

Draco rozejrzał się wokół, wytężając umysł do granic możliwości. Próbował się skupić tylko na tych dźwiękach, one mogły być dla niego drogowskazem. I nie pomylił się. Zamknął oczy, a jego nogi same poprowadziły go w jakąś stronę. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszał konkretne słowa, a nawet zdania. "Brakuje mi tego"- odbiło się echem w jego uszach. Był już naprawdę blisko, wiedział to. W pewnym momencie zrobił krok wprzód, jednak jego noga nie natknęła się na ziemię, jak to było do tej pory. Poczuł pustkę i nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy zleciał w sam jej środek. Spadanie trwało może milisekundy, a jego nagle otoczyła biel i światło, które go oślepiło.

Pierwszym co poczuł, była suchość w gardle, jak na najgorszym kacu w życiu. Dochodził do tego ból głowy tak mocny, że miał wrażenie, że wszystkie nerwy w jego głowie za sekundę mogą wybuchnąć. Próbował to zignorować i włożył ogromny trud w ruszenie powiekami. Ciało ledwo reagowało na jego prośby i dopiero po chwili udało mu się całkowicie otworzyć oczy. Obraz był rozmyty, jednak od razu dostrzegł sylwetki dwóch osób, powoli wyostrzające się do konkretnych kształtów. Zamrugał. Tafla, która pokrywała jego źrenice się rozpłynęła, a on nareszcie mógł z całą pewnością stwierdzić, gdzie się znajdował. Szpital, to było wręcz zbyt oczywiste. Spojrzał z wysiłkiem najpierw na Blaise'a, którego widok sprawił, że nareszcie poczuł się wolny i zrozumiał, że wrócił. Potem przesunął obraz o kilkanaście centymetrów w dół i zobaczył ją. Znienawidzoną Gryfonkę, która teraz wywołała w jego organizmie dziwną reakcję. Coś jakby fala ciepła rozlała się po jego ciele i nie potrafił opanować wdzięczności, którą odczuł całym sobą. Przyjrzał się uważnie jej twarzy. Wyglądała na zmartwioną. Między brwiami pojawiły się jej delikatne zmarszczki, w oczach czaiła się niepewność, ale i ogromna ulga. Zobaczył łzy, które szkliły jej pod powiekami i coś zakłuło go w serce. Świadomość, że to znowu on spowodował u niej takie emocje zarówno go bolała, jak i krzepiła. Bo skoro patrzyła na niego w ten sposób, musiało jej zależeć.

Tu i teraz ~ DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz