Część III: Słowa i znaczenia, Rozdział 1

20 4 1
                                    

– Kawa nadchodzi! – ogłosiła Anna, wchodząc do gabinetu. Drzwi otworzyły się automatycznie na jej widok, co było pomocne, bo w obu rękach niosła pełne kubki. Po tygodniu spędzonym na Warunie czuła się już dość pewnie w miejscowej grawitacji, ale wciąż jeszcze bardzo ostrożnie niosła cokolwiek, co mogło się rozlać. – Coś mnie ominęło? Czy jesteśmy przy kolejnym słowie?

– Tak, właśnie się zaczęło, nawet nie jestem pewien, czy już wszystkie składowe weszły – powiedział Kuba, obracając się, żeby wziąć napój, który mu podała. – Dziękuję! Jak myślisz, co to będzie? – Pokazał na ekran, gdzie ukazywały się informacje o dźwięku odbieranym przez odległy przekaźnik.

– Czekaj, możesz dać audio? Chcę najpierw posłuchać, zanim popatrzę.

– Proszę, jeśli chcesz. Ale kiepsko widzę twoje szanse.

Stuknął w ekran i pomieszczenie wypełniło się dźwiękiem przypominającym pojedynczą przeciągłą nutę instrumentu dętego. Anna zatrzymała się, przymykając oczy i wsłuchując się w przekaz.

Każde słowo w mowie hilmaków brzmiało dla ludzkiego ucha jak dość jednostajny hałas, ciągnący się co najmniej przez kilka minut, niczym nieznośna syrena alarmowa. Żeby zrozumieć kryjące się w nim znaczenia, trzeba było patrzeć na widmo akustyczne, rozbijając pozornie jednolity dźwięk na składowe częstotliwości, w tym wiele takich, których człowiek nawet nie słyszał. Mimo to dla wprawnego ucha możliwe było rozróżnienie przynajmniej niektórych z najczęściej używanych wyrazów, co było podobne do rozpoznawania muzycznych akordów, choć łatwo było o pomyłkę i w praktyce nie dało się obejść bez komputerowej transkrypcji. Anna lubiła jednak bawić się w odgadywanie wyłącznie na słuch – dla satysfakcji, jaką miała za każdym razem, kiedy się udało, nawet jeśli nieczęsto.

To, co słyszała w tej chwili, kojarzyło jej się ze słowami związanymi z ruchem i zmianami, ale nie przypominało niczego na tyle, żeby zgadywanie miało sens. Musiałaby raczej strzelać w ciemno.

– Masz rację, poddaję się – powiedziała, otwierając oczy. – Pokaż, co my tu mamy. – Nachyliła się w stronę ekranu.

Wszystkie istotne częstotliwości miały przypisane kody składające się z jednej lub kilku liter, do których dokładało się na końcu cyfrę oznaczającą sposób modulacji, bo choć każdy składowy dźwięk miał dobrze określoną wysokość, to niekoniecznie był czystą sinusoidą (a to też miało znaczenie). Komputer prezentował wyrazy jako sekwencje takich zbitek, czasem dość długie. Był to precyzyjny zapis fonetyczny, pozwalający nie przeoczyć niczego, co zostało powiedziane, ale nie niosący żadnej interpretacji – to zadanie często zostawało już samym badaczom, takim jak Kuba, a teraz również i Anna. Co prawda komputer automatycznie tłumaczył setki słów, których znaczenie było już dobrze poznane, ale hilmaki często zaskakiwały zupełnie nowymi.

Pojedyncze słowo po przetłumaczeniu mogło odpowiadać całym frazom, a hilmaki bardzo lubiły tworzyć złożone wyrazy przez nałożenie na siebie wybranych częstotliwości z dwóch albo i więcej prostszych słów. Było to w gruncie rzeczy podobne do tego, jak w wielu ludzkich językach można zbudować nowe słowo sklejając ze sobą fragmenty kilku innych. Znaczenie takiego zlepka przeważnie wynikało jakoś z połączenia użytych składowych, więc najczęściej nietrudno było się go domyślić. Czasem jednak trzeba było długo dopytywać, żeby odkryć właściwą intencję, tym bardziej że nie każdy z hilmaków stosował takie same reguły.

Zdarzali się rozmówcy tworzący tak złożone wyrazy, że każdy był samodzielnym zdaniem. Komunikacja z nimi była szczególnie trudna, bo właściwie wszystkie wypowiedzi trzeba było rozszyfrowywać. Na szczęście miało się na to dużo czasu, bo emisja jednego słowa mogła trwać nawet kwadrans, podczas gdy istotne składowe można było usłyszeć i zanalizować już w pierwszej minucie.

Dalszy oceanWhere stories live. Discover now