Część IV: Kwitnące wnętrze, Rozdział 2

24 4 2
                                    

Zakaz, który obowiązywał Annę za sterami Płotki, nie ograniczał Moreny, która co prawda używana była głównie do prac przy dnie, ale równie dobrze radziła sobie na przeciwległym skraju oceanu. Płynęli zaledwie parędziesiąt metrów od powierzchni – na tyle blisko, że docierające z góry światło pozwalało widzieć zarys Solli nawet bez reflektorów. To jednak nie ze względu na to znaleźli się tak wysoko: chodziło o ciśnienie wody, które na tym poziomie było wystarczająco znośne, żeby móc opuścić łódź w nie krępującym nadmiernie ruchów kombinezonie.

Obie badaczki przebrały się już wcześniej, teraz wystarczyło szczelnie zamknąć przejrzyste przyłbice. Dodatkowo Anna przytwierdziła sobie do ręki przenośny głośnik, połączywszy go z komputerem w kombinezonie – to gwarantowało, że będzie mogła rozmawiać z Sollą bez pośrednictwa łodzi. Ale na razie wciąż jeszcze korzystała z nagłośnienia zamontowanego na Morenie – właśnie odgrywało słowa dające znać hilmaczce, że za moment będzie miała gości.

W śluzie czekały dwa kontenery, sięgające Annie mniej więcej do pasa. Nawet w stosunkowo niskiej grawitacji Waruny były dość ciężkie, ale na razie nie musiały ich podnosić. Zostały wyważone tak, żeby swobodnie unosić się w wodzie, wystarczyło więc chwycić za rączkę i zaczekać, aż wszystko zostanie zalane. Anna złapała za jeden, Rebeka za drugi. Kiedy obie były gotowe, dały znać Grigorowi, a ten zamknął śluzę i napełnił ją wodą.

Zanim otworzył drzwi na ocean, sprawdzili łączność i ostatni raz upewnili się, że wszystkie systemy, również te zapasowe, działały poprawnie. Tylko adekwatny sprzęt był w stanie chronić ludzi przed nieprzychylnością Waruny – nawet na tej głębokości, która pod względem bezpieczeństwa była złotym środkiem. Warstwa wody ponad nimi była wystarczająco gruba, żeby zatrzymywać większość radiacji, a jednocześnie na tyle cienka, żeby ciśnienie nie było groźne. Kombinezony, nie musząc chronić przed tymi niebezpieczeństwami, były bardzo lekkie i pozwalały na swobodne ruchy, a przy tym miały zapasy energii nawet na kilka dni, podczas których mogły nieustannie dostarczać ciepło i tlen. Ten ostatni wytwarzały w zamkniętym obiegu, odzyskując go z dwutlenku węgla – ale w razie potrzeby potrafiły generować go także z innych źródeł, choćby z otaczającej wody.

Ciągnąc za sobą kontenery, odpłynęły od Moreny i skierowały się w stronę Solli. Wierzchołek hilmaczego ciała był na podobnej głębokości, co one, oświetlony odrobiną światła docierającą z góry. Pozostała część olbrzymiej kuli ukryta była w ciemnej toni poniżej.

Choć wydawało się, że były niedaleko od niej, to musiały jeszcze sporo przepłynąć, a im były bliżej, tym mocniej dawała się odczuć różnica skali między nimi a hilmaczką. Można było pomyśleć, że to jakaś niewielka planeta zawieszona w wodzie, a złudzenia dopełnił widok krateru w skórze, który pojawił się przed nimi. Anna prowadziła prosto do niego, bo to były drzwi przygotowane na ich przybycie. Znała już dobrze ten widok i był dla niej wręcz zapraszający, choć dobrze pamiętała niepewność, z jaką zapuszczała się tam za pierwszym razem.

W porównaniu do rozmiarów całego ciała był to niewielki otwór, jednak i tak wystarczająco obszerny, że obie mogły wpłynąć do środka wraz z kontenerami, niczego nawet nie dotykając. Zatrzymały się jakieś dwa metry nad dnem pozornego krateru i zaczekały. Po paru minutach wokół rozległ się jednostajny dźwięk podobny do grającego rogu – to Solla zaczęła mówić. Otwór ponad nimi zaczął się kurczyć, aż zamknął się zupełnie i miejsce, w którym się znajdowały, przeobraziło się w ciemną jaskinię. Jedyne światło, jakie im pozostało, pochodziło z latarek wbudowanych w kombinezony.

– Co powiedziała? – spytała Rebeka przez radio, kiedy dźwięki w tle ucichły.

– Wita nas. Jeszcze nie skończyła, zaraz będzie drugie słowo.

Dalszy oceanWhere stories live. Discover now