Rozdział 11

1.3K 54 4
                                    

Po prawie sześciu godzinach lotu byłam wyjątkowo zmęczona. Pokój w hotelu kusił mnie wszechobecną ciszą i nieziemskim widokiem za oknem. Walizka z moimi rzeczami stała już przy drzwiach.

Spojrzałam na perfekcyjnie posłane łóżko w królewskim rozmiarze. Na białej pościeli odcinało się czarne pudełko. Obok niego leżał bukiet czerwonych róż. Uchyliłam wierzch pudełka. Moim oczom od razu ukazała się kartka, a pod nią półtransparentny papier.

Będziesz w tym wyglądać olśniewająco.

Odłożyłam liścik na kołdrę i rozsunęłam papier. Pod nim znajdował się błękitny materiał w delikatne kwiaty. Dopiero, gdy wyciągnęłam go z pudełka, zorientowałam się, co było z niego zrobione. Prześwitujący stanik i - zapewne - niewiele zakrywające majtki leżały teraz obok pudełka.

Przygryzłam wargę, przeciągając po nich z zachwytem dłonią.

Wiedziałam, że to prezent od Trevora. Nikt inny nie kupiłby mi takiej bielizny, a poza tym poznałam jego charakter pisma na liściku. Myśl, że sam wybierał ten komplet - pamiętając co powiedziałam kiedyś o kolorze jego oczu -  prawie zwaliła mnie z nóg. Sama wizja Trevora w sklepie z bielizną, którą wybierał z myślą o mojej osobie, była niesamowita.

Kusiło mnie, żeby przymierzyć nowy komplet. Nasze pokoje dzieliło zaledwie kilka metrów, więc mogłabym założyć na siebie szlafrok i zaskoczyć go już w tej chwili. Spodziewałam się jednak, że mój przyjaciel będzie po locie tak zmęczony jak ja, więc odpuściłam.

Ostrożnie złapałam bieliznę i wsadziłam ją spowrotem do pudełka. Będę miała jeszcze kilka dni na zaskoczenie go. A przy okazji trochę też siebie.

Zsunęłam z ramion czarną marynarkę, w której leciałam. Nie mogłam rzucić jej gdziekolwiek, starannie powiesiłam ją w szafie. Podobny los spotkał też moją spódnicę, a buty równo odstawiłam pod lustrem.

Nie byłam największą fanką hoteli. Wszystkie pomieszczenia były identyczne i mocno bezpłciowe, ale nie w każdym mieście można było mieć mieszkanie. Moje pokoje w hotelu szybko nabierały kobiecego ducha - na komodzie walały się kosmetyki, waciki do zmywania makijażu nie zawsze trafiały prosto do kosza i prawie na każdym meblu były moje włosy. Doskonale zdawałam sobię sprawę z tego, potrafiłam nieźle nabałaganić, ale nie przeszkadzało mi to.

Chwyciłam pachnący płynem do płukania tkanin ręcznik i weszłam do łazienki. Było niewiele po siódmej wieczorem a mimo to czułam się zmęczona. Normalnie chodziłam spać między dwunastą a pierwszą w nocy. Zwaliłam wszystko na lot, w końcu one nie zdarzały mi się aż tak często.

Zamierzałam spędzić wieczór w przyjemnej atmosferze - tylko ja, jakieś dobre jedzenie zamówione przez room service i książka Willow, w której Meredith załatwiła mi autograf. Za każdym razem, kiedy tak wyglądał mój plan, ktoś mi w nim przeszkadzał, ale tym razem się na to nie zapowiadało.

Wreszcie dostanę kilka godzin należnego mi spokoju i uwolnię myśli od obrazu Trevora lub Michaela. Będę wolną Stellą Jenkins.

***

Musiałam usnąć w momencie, w którym się tego nie spodziewłam. Poznałam to po tym, że w mojej dłoni wciąż była książka, a na głowie puchata opaska z krową po środku. I, chociaż prawdopodobnie nie zdążyłam zbyt mocno zagłębić się w czytanie, to pamiętałam o wyjęciu z walizki różowych kapci. Stały przy łóżku, cierpliwie czekająż aż wsunę w nie stopy.

Uśmiech pojawił się na moich ustach, kiedy przypomniałam sobie w jakich okolicznościach się obudziłam- ja i Trevor. W delegacji. Bez Heather. Bez znajomych dookoła. Bez ryzyka. Z tą świadomością widok budynków Las Vegas skąpanych w pierwszych promieniach słońca był jeszcze przyjemniejszy.

Still Into You (Into You #1)Where stories live. Discover now