1. ist es nicht schön?

209 31 100
                                    


Zygmunt zdecydowanie wątpił, czy jego życie mogłoby się okazać zabawniejsze. Większość jego współlokatorów uważała dokładnie co innego, ale bez podobnej postawy nie wytrzymałby tutaj zbyt długo, a teraz proszę — dostaje złoty bilet na drugą stronę, tylko jeszcze nie wie, w jakim znaczeniu tego słowa.

Średnio rozumiał niemiecki, ale na migi udało mu się dogadać z facetem, a przy tym przekonać go, że nie ma niczego złego na myśli i po prostu nie operuje sprawnie odpowiednimi zwrotami. W odmiennych okolicznościach to by nie przeszło, ale najwidoczniej Frau Geiser oczekiwała jego przybycia w nienaruszonym stanie. Same zalety tego wypadu, naprawdę.

Miejsce, gdzie go prowadzono, okazało się sporej wielkości szarym blokiem, nieco podobnym do jego poprzedniego miejsca zamieszkania, choć w środku z pewnością nie panował tak uciążliwy smród. Miał taką nadzieję. Zakaszlał kilka razy, zaraz rzucając swemu towarzyszowi przepraszający uśmiech. Nie pojmował, jaki problem był z wydawaniem niekontrolowanych odgłosów, ale za każdym razem gdy coś mu się wymsknęło, najbliższy osobnik w mundurze wbijał mu kolbę w brzuch albo trzepał kijem w tył głowy. Parę razy zdarzyło się mu od tego omdleć, acz z utęsknieniem wyczekiwał chwili, gdy z takiego omdlenia się nie obudzi.

Zastanawiał się, kiedy finalnie go zabiją. Zdołał narobić już tyle szkód dla ich słodkiej propagandy, że aż odliczał dni do rozstrzelania i każdy kolejny dzień zaczynał z uśmiechem, czekając na jakiś ciekawszy element dnia. Chodziły plotki, że nie chcą zrobić z niego bohaterskiego męczennika i najpierw muszą go złamać psychicznie, czy coś w tym rodzaju. Parsknął pod nosem na samą myśl (co dało mu kolejne świdrujące spojrzenie mężczyzny w jego zapadnięte, błękitne oczy). Prędzej połamią mu wszystkie kości niż jego ducha. Nie jest jakimś frajerem, którego złamie byle aktywność fizyczna i dieta cud.

Wreszcie facet obok odchrząknął.

 — Frau Geiser wartet draußen vor die Tür. — Wskazał na drewniane drzwi, co chyba sugerowało wejście do środka. Zygmunt ponownie podniósł wargi, pokazał uniesiony kciuk i wszedł za próg lekkim, dziarskim krokiem. Spodziewał się długich i męczących poszukiwań wejścia do odpowiedniego pokoju, ale dzięki Bogu na progu powitał szczupłego (nic dziwnego) człowieczka o wielkich oczach i okularach wbitych na nos, co samo w sobie stanowiło luksus. Zygmunt oddałby wiele za jakiekolwiek szkła, bo z jego wadą wzroku ledwo był w stanie odróżnić kapo od Strumfrajera, czy jakkolwiek nazywało się to ich główne stanowisko.

— Frau Geiser? — rzucił mężczyzna z delikatnym rosyjskim akcentem.

— Tak, tak, ja do niej. — Pokiwał głową, a gdy okularnik zaczął iść przed siebie, pobiegł za nim, nie chcąc stracić z oczu tak drobnej jednostki w plątaninie korytarzy. — Polski? — zapytał z nadzieją, nie chcąc spędzić całej tej drogi w ciszy.

Człowieczek jednak nawet się nie odwrócił, wciąż podążając jednostajnym, szybkim krokiem przed siebie, zupełnie, jak gdyby za nim nikogo nie było. Właściwie nie powiedział konkretnie, żeby za nim iść, więc drobna pomyłka Zygmunta była całkowicie na miejscu. Przynajmniej czeka go kolejna niepowtarzalna przygoda.

Jeszcze kilka razy usiłował zagadać do mężczyzny, to po rosyjsku, to po francusku i po angielsku, raz nawet rzucił trzy słowa w japońskim w geście desperacji. Nic a nic.

Rusek stanął przy drzwiach opatrzonych tabliczką z drukowanymi literami głoszącą „DR LISA GEISER", a poniżej „GENETIKERIN". Spojrzał ze zniecierpliwieniem na blondyna, na co ten otworzył szerzej oczy i przyłożył lekko knykieć do powierzchni. Facet pokiwał głową, co przyprawiło Zygmunta o przewrócenie oczami i ponowne, tym razem głośniejsze zapukanie do gabinetu.

FAHRRADSATTEL [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz