Obudziły go trzy wrażenia sensoryczne równocześnie. Po pierwsze, coś wyraźnie skwierczało za ścianą i w pierwszej chwili wywołało to u niego pewien niesmak, głównie dlatego że jeszcze nie zorientował się, że nie znajduje się już w swojej obozowej klitce. Po drugie, coś obłędnie pachniało. Coś podobnego, jadalnego i słodkiego czuł ostatnio chyba jeszcze mieszkając w Nalewkach, z rodzicami, zanim ten cały antysemicki syf rozhulał się na dobre.
A po trzecie, coś małego i lekko wilgotnego umiejscowiło się na czubku jego nosa, żeby cofnąć się szybko, kiedy tylko się poruszył.
Zbierając całe swoje skofundowanie i siłę woli, podniósł się do siadu i powoli rozlepił zaspane powieki, żeby po chwili zlokalizować sprawcę tego trzeciego bodźca. Bełt, ten większy kot Geiser siedział niewzruszony przy jego tymczasowym legowisku i przyglądał mu się z leniwym zaciekawieniem. Musiał go chyba dotknąć nosem, bo tylko to spełniało kryteria dotykowe.
Żeby się upewnić, Zygmunt uważnie wycelował palcem wskazującym i dotknął wspomnianej części pyszczka zwierzęcia. Zgadzało się, a owo zwierzę chyba się obraziło, bo nonszalancko zeskoczyło z kanapy i wpełzło pod fotel tak, że wystawała spod niego tylko puchata, imponująca kita.
Sam Żyd też zdecydował się wstać. Sięgnął po okulary, nałożył je na nos i podniósł się z legowiska, przeciągając się z istną rozkoszą. Kręgosłup strzelił mu parę razy, ale przynajmniej czuł się odrobinę przytomniejszy. Wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia zaczęły powoli wskakiwać na swoje miejsca, owocując miłym dreszczem i ściśnięciem żołądka bynajmniej nie z głodu.
Semita uśmiechnął się do siebie, złapał za grawerowany kubek, od wczoraj stojący na stoliku kawowym i ziewając po drodze krótko, ruszył do kuchni.
Okazało się, że zarówno za te odgłosy, jak i za zapach odpowiadała jego szwabka, obecnie stojąca przy kuchence i pichcąca coś w akompaniamencie lekkiego nucenia. Mgliście kojarzył sobie dosyć skoczny kawałek, ale poproszony o dopisanie konkretnych słów, raczej by blefował. Miała na sobie tą samą czerwoną sukienkę co wczoraj, jednak bez obcasów na nogach, a loki praktycznie spięła z tyłu głowy.
Zapatrzył się na nią przez moment, zapominając o tym, że chciał odłożyć kubek.
— Guten Morgen, mein Jude, ktoś tu sobie pospał?
Otrząsnął się na dźwięk jej głosu, odłożył kubek do zlewu i zbliżył się do jej drobnej postaci, jeszcze nie do końca obudzony kładąc głowę na ramieniu Geiser i owijając jej tors ramionami. O dziwo, nie zaprotestowała; zachichotała tylko lekko i wróciła do przyrządzania, jak się okazało, czegoś wyglądającego jak dosyć cienkie naleśniki. Rany, jak on dawno nie miał czegoś takiego w ustach!
— Było wygodnie.
— Widziałam, wypuszczałam Bismarcka na dwór już jakieś półtora godziny temu — skwitowała, przekładając gotowego naleśnika na talerz, pokrywając go szczodrą warstwą jakiegoś ciemnoczerwonego dżemu i składając w zgrabny kąt prosty, żeby następnie odłożyć go na całą stertę jemu podobnych. — Masz szczęście, bo pozwolę ci uszczknąć sobie trochę z tego śniadania, tylko przypominam, żebyś nie jadł za dużo, bo jeszcze niepotrzebnie zaszokujesz tym sobie organizm.
— Peszysz tym rozpieszczaniem — mruknął, przymykając oczy i wyostrzając resztę zmysłów na przyjemne zapachy, dźwięki i faktury otoczenia.
— Taki jest plan, śpiący książę. Dostarcza mi to wybitnej rozrywki, a jesteś tu dla rozrywki i do pomocy, nie zapominaj.
— Skoro jestem do pomocy, to dlaczego ty robisz nam śniadanie?
W myślach już odpowiedział sobie, że szwabka na pewno bardzo go polubiła, uważa za lepszego niż jakikolwiek aryjczyk kiedykolwiek będzie i w ogóle to zaproponuje mu mieszkanie tutaj na stałe i dla bezpieczeństwa swojego cudu podzieli się z nim dobrym, niemieckim nazwiskiem. Swoim.
![](https://img.wattpad.com/cover/352250898-288-k692648.jpg)
BINABASA MO ANG
FAHRRADSATTEL [PL]
Historical FictionGdy Zygmunt trafił do KL, nie spodziewał się, że pozna tutaj pewną kobietę. Nie spodziewał się też tego, że kobieta nie będzie znała ani słowa po hebrajsku i raczej będzie stronić od judaizmu. Oraz tego, że kręcą go takie rzeczy. Był w końcu tym dum...