17. Diskussion nach dem Nachtisch

35 8 14
                                    

Szwabka wydawała się tym razem prowadzić auto niemal od niechcenia, jakby wręcz celowo okazywała dysrespekt i pogardę wielkiej maszynie, żeby jeszcze bardziej podkreślić tym rzekomą dominację rasy aryjskiej ponad wszystkim i wszystkimi. 

A to wypuszczała kierownicę z rąk na kilka sekund (za pierwszym razem, tuż przed braniem zakrętu, Zygmuntowi serce niemal stanęło w gardle), a to przyspieszała przed dowolnym zwrotem drogi, żeby zaraz potem zwalniać i redukować bieg, jakby dla samej zabawy obrotomierzem oraz skrzynią biegów, to znowu wydawała się bardziej skupiona na własnych paznokciach, którymi przez moment stukała w deskę rozdzielczą w specyficznie miarowym rytmie, raz–dwa–trzy, raz–dwa–trzy.

Równocześnie nie wpływało to jakoś znacząco na komfort jazdy; gdyby nie to, że Żyd nie mógł powstrzymać się od ukradkowych i jakby urywanych spojrzeń rzucanych na drobną figurkę Geiser tuż obok siebie, nie zauważyłby pewnie tych nadzwyczaj lekkomyślnych posunięć, które winny być uznane albo za oznakę niezwykłej biegłości w kierowaniu automobilem, albo za objaw wręcz klinicznej głupoty, o ile coś takiego istniało.

Zapewne gdyby spytał ją o takową dolegliwość, rzuciłaby jakimś przytykiem do rasy semickiej, więc chyba nie było co próbować i mieć nadzieję, że to objaw wyjątkowej umiejętności, wyrafinowania w tej sztuce czy czegoś. Cokolwiek, byle tylko ich uchroniło przed wbiciem się w losowe drzewo na poboczu i innymi wypadkami, które mogłyby się potencjalnie zakończyć śmiercią ich uczestników albo jakimiś ciężkimi obrażeniami w rodzaju oderwanych od ciała kończyn czy paraliżu.

Chociaż, w sumie, do tego ostatniego poniekąd zdążyło już dojść, a przynajmniej w przypadku mężczyzny. Usilnie starał się nie myśleć o tym, do czego doszło w kawiarni, do której zabrała go dzisiaj Niemka, a jego umysł równie usilnie nie chciał się zgodzić na taką opcję. Niby uznawał, że rezygnowanie z wspomnienia cudownie rozgrzanej, pachnącej kwiatami skóry pod jego ustami stanowiłoby niewybaczalne przewinienie, godne co najmniej zamknięcia w przesadnie ciasnej celi z czterema innymi pechowcami i pozostawienie całej gromadki na noc, żeby nie mieli okazji nawet porządnie kucnąć, a co dopiero się przespać. Raz miał okazję zaznać takiej represji i zdecydowanie nikomu by jej nie polecał.

To, co zafundowała mu kobieta aktualnie siedząca obok niego, mógłby natomiast polecić z całym przekonaniem, ale z drugiej strony nie chciałby chyba żeby okazało się to wyłącznie jedną z cudownych kaźni fundowanych pacjentom doktor Geiser na porządku dziennym tylko, dajmy na to, czymś tylko dla niego. Nie aż taki idiotyzm, jeżeli poza tym miał do wyboru jeszcze obrywanie po twarzy od byle drobnej kobietki albo szwabskie klasyki w rodzaju powieszenia za ręce czy głodówki, ale wciąż poczuł się dziwnie, formułując mimowolnie to przekonanie.

Geiser była nawet ładna, na pewno ładniejsza od rzadko spotykanych na terenie obozu Niemek i kilku innych losowych kobiet, na jakie miał okazję choćby spoglądać przez ostatnie parędziesiąt dni, ale z doświadczenia wiedział raczej, że śliczna buzia nie wystarczy do onieśmielenia Zygmunta Platsteina. Jasne, lubił ładne kobiety, ale żeby aż tak na niego działały? To mu się jeszcze nie zdarzyło, z całym szacunkiem.

Te jej tabletki na astmę musiały mu naprawdę mocno strzelić na umysł. A może nie były na astmę, tylko właśnie miały u niego wywołać jakieś cudowne halucynacje, majaczenia czy inne sprawy w tym guście? Wyjaśnienie wydało mu się pokrętne, ale w sumie miało sens.

Bo czy inaczej po zwyczajnym, z lekka francuskim, trwającym nie więcej niż kilka minut pocałunku czułby się w ten sposób; lekki, unoszący się poza własnym ciałem i równocześnie po dwakroć odczuwający każdy bodziec z zewnątrz?

Realnie myślał, że eksploduje, kiedy przy wychodzeniu z lokalu szwabka strzeliła kontrolne spojrzenie na tamtą Francuzkę i wlepiła się w jego ramię, z najwyższą perfidią opierając się skrajem szczęki o jego obojczyk, cholera, chciał wtedy ucałować brązowe kosmyki nagle znajdujące się prawie pod jego nosem, ale nie był w stanie zrobić niczego poza pozwoleniem towarzyszce na literalne wyciągnięcie go na słoneczny dwór.

FAHRRADSATTEL [PL]Where stories live. Discover now