7. kaltes Wetter ist schrecklich

46 12 9
                                    

Ostatnią noc spędził pod ławką Uniwersytetu Warszawskiego imienia Artura Grottgera, w sali numer trzydzieści dziewięć. Nie miał pojęcia, dlaczego ludzie wybierali na patronów uniwersytetu jakichś malarzy, lecz nie zamierzał dociekać większych szczegółów.

Salka stanowiła całkiem przyjemne miejsce na noc. Może nie należała do najwygodniejszych, lecz perspektywa pleców obolałych od twardego podłoża jakoś bardziej przypadła mu do gustu niżeli pleców obitych przez kogoś. Zresztą, nie tylko on wpadł na podobny pomysł; miał świadomość, że w sali numer trzydzieści sześć znajduje się mała grupka jemu podobnych, zaś na parterze było ich przynajmniej trzynastu. Wszyscy z jednego, przykrego powodu, na który bądź co bądź nie mieli wpływu.

Obudziły go promienie porannego słońca i kroki zbliżające się do jego obecnego posłania składającego się z kilku koców i poduszek przytarganych z domu. Jeszcze nie zastanawiał się, jak je później ukryć, póki co jego plan wydawał się bez zarzutów, o ile nie będzie musiał wracać do domu.

— Zawsze wiedziałem, że jesteś straszliwym kujonem — mruknął Feliks, siadając na krześle obok niego zupełnie nie jak katolik z krwi i kości, w getcie ławkowym.

Durnowaty pomysł sanacji, Zygmunt poprzysiągł sobie, że jeśli kiedykolwiek spotka kogoś z tych słodkich przyjaciół Piłsudskiego, z dupy nogi powyrywa tym małym hitlerkom. Choć oczywiście nigdy nie powiedziałby tego na głos.

Feliks Zieliński czasem przychodził wcześniej na uczelnię. Nigdy nie wyjaśnił, dlaczego ani po co, jednak często gęsto znajdował się w granicach jej murów przed czasem wykładów i zwykle wtedy trafiał do sali trzydzieści dziewięć; tam, gdzie okazjonalnie sypiał Zygmunt Platstein, kiedy bójka przed wejściem do szkoły wydawała się nieunikniona. Minęło prawie dwadzieścia jeden lat od wojny, wszelkie uprzedzenia rasowe powinny do tej pory zniknąć, jasny gwint!

— Mamy pierwszą statystykę, a potem analizę? — jęknął, wstając na chwiejnych nogach. — Kompletnie nie jestem przygotowany.

Razem ze sobą, spod biurka wytaszczył torbę z książkami i prędko wyciągnął jedną, z ciemnogranatową okładką, by jeszcze raz przeczytać rozdział z różniczkowaniem.

— Przynajmniej raz nie będziesz musiał zaniżać sobie noty na kolokwium.

Feliks uśmiechnął się pod nosem, sam wbijając rozbawione spojrzenie w strony podręcznika. To on bardziej przypominał semitę; średniego wzrostu, ciemnowłosy i ciemnooki, z jakimś dziwnym, kwadratowym nosem. Jakby sobie pejsy zapuścił, nikt nie odróżniłby go od rodowitego potomka Abrahama. Zygmunt pozbył się swoich pejsów przed pójściem na studia, lecz mimo tej próby asymilacji nadal bywał rozpoznawany.

Co zaś do samego zaniżania not, ta praktyka stała sie u Zygmunta codziennością. Piłsudczykom za katedrą jakoś nie przypadało do gustu, gdy byle Żydek z Nalewek zdobywał maksymalną bądź blisko maksymalnej ilości punktów z ich zdań, więc zwykle w takiej sytuacji albo robili wszystko, by ocenę mu zaniżyć, albo aby wyrzucić go na bruk, z dala od jakiejkolwiek edukacji.

Do tego zaś mężczyzna nie zamierzał dopuścić, dlatego jego ekscesy i próby wykazania się na lekcjach ograniczały się do podszeptywania Feliksowi odpowiedzi, kwitowanych zwykle słowami „no sam wiem, przestań!". Przynajmniej dopóki sanacja nie wpadła na genialny pomysł z ławkami.

— Wszystko w porządku? — odezwał się Zieliński zupełnie znikąd, marszcząc brwi.

Jego przyjaciel powtórzył gest, nie bardzo wiedząc o co chodzi. Poza bólem pleców i karku, normalnym po takiej nocy, czuł się świetnie. Właściwie, dawno się tak dobrze nie czuł. Miał pod ręką Zielińskiego, przed sobą matematykę, a i żołądek był w miarę pełny, co aż dziwne, po tak długim okresie w...

FAHRRADSATTEL [PL]Where stories live. Discover now