12. Hände hoch, Kopf hoch!

45 11 16
                                    

Trudno określić upływ czasu bez zegarka pod ręką, ale Zygmunta od niekomfortowej pozycji faktycznie zaczynały boleć kończyny. Usiłował kilka razy ją zmienić, lecz ciągle kończyło się na mocniejszym wpijaniu się konopnego sznura w skórę i coraz to gorszych otarciach. Po, jak się wydawało, kilku godzinach zrezygnował i przysnął, zwieszając głowę do klatki piersiowej.

Obudził go klekot klamki, na który cały podskoczył i postarał się wrócić do pełnego werwy stanu.

— Spokorniałeś trochę, Zygmuncie? — zapytała Geiser, autentycznie energicznym krokiem wkraczając do środka i poprawiając nadal cudownie rozpuszczone miedziane loki.

— Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój, nie noszą ni srebra i złota... — zaczął.

Jednak zanim na dobre zdołał się rozkręcić, poczuł drobną dłoń przysuwającą się mu do ust. Nie zdążył jej ugryźć, skutecznie ostrzeżony:

— Jeśli to nie podziała, zabrałam ze sobą knebel, a uwierz mi, jeśli się go dobrze umocuje, ma też inne zastosowania poza uciszeniem durnego Żydka. — Chcąc nie chcąc postanowił milczeć, co najwyraźniej nie usatysfakcjonowało kobiety całkowicie. — Pokiwaj swoją śliczną główką, jeśli zrozumiałeś. — Więc pokiwał, dość niechętnie, jakoś unikając wzroku morskich oczu. — Bardzo ładnie, tak trzymaj. Jak chcesz, to potrafisz zachowywać się jak dobry chłopiec — skwitowała zadowolona.  Uniosła nieco wargi i przystanęła na palcach, by poklepać go po roztrzepanych blond kosmykach, zaraz dodając z jeszcze większą radością: — Pamiętasz, co miałeś mi przyznać, żeby zejść stąd i mieć spokój na kilka następnych dni?

Uparcie się nie odzywał. Doskonale pamiętał polecenie kobiety, ale nie miał zamiaru wypełnić go bez porządnej walki, tak łatwo się nie złamie.

Miał swoje imię, było świetne i nigdy go nie porzuci, zaś jeśli chodzi o potęgę Trzeciej Rzeszy, to takowa nie istniała, a sam kraik zapewne upadnie za jakieś pięć lat, i to mocno naciągając.

— Na pewno pamiętasz, po prostu brzydko się boczysz — oświadczyła z przekonaniem, przesuwając sobie krzesło tak, by patrzeć centralnie na mężczyznę z wygodnej pozycji. — Czyli zdania nie zmieniłeś, hmm?

Pokręcił głową, mimo wszystko wystrzegając się wersji knebla. Co jak co, ale człowiek medycyny mógł naładować taki kawałek materiału Bóg wie czym i potem całkiem wyniszczyć Zygmunta od środka, wolał nie ryzykować.

Poza tym kilka razy zdarzyło mu się spędzać noc z kneblem i na słupie, ale samo zatkanie ust było chyba gorsze od skrępowanych rąk. No i zapach, nigdy nie prali tych szmatek, więc cuchnęły milionem ust innych ludzi, wcześniej mających wątpliwą przyjemność z nich skorzystać.

— W takim razie muszę cię chyba jeszcze na chwilkę zostawić, tak?

Jeśli ta „chwilka" ponownie miała trwać parę godzin, to on się na to nie zgadzał. Ponownie pokręcił głową, tym razem gwałtowniej.

Kobieta wstała, na moment odwróciła się do drzwi, po czym parsknęła śmiechem i stanęła zaraz przed Zygmuntem, ledwie kilka centymetrów przed jego twarzą. Rozpuszczone loki łagodnie dotykały jego klatki piersiowej, przy najmniejszym ruchu łaskocząc i powodując kolejne odmiany osobliwego dreszczu.

— Taki pyskaty, dzielny i niezależny semitek domaga się mojego towarzystwa? — Przekrzywiła głowę, jakimś cudem ciągle łowiąc jego wzrok, choć usilnie starał się unikać kontaktu z jej oczyma. — Jak to tak, Zygmuncie? Do czego potrzebna ci jakaś szwabka?

Nie wiedział, jaką rzucić ripostę. Po pierwsze, wolał pozostać w ciszy na wszelki wypadek. Po drugie, po raz pierwszy od dawna, jeśli nie w życiu, nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

FAHRRADSATTEL [PL]Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora