36. weißt du, dass du süß bist?

15 4 0
                                    

Lisa zakręciła słoik i opadła na najbliższe krzesło, wzdychając z cicha.

Z jednej strony, lubiła pracę nad preparatami biologicznymi i wszelkimi im pokrewnymi, jednak z drugiej strony konieczność powolnej dokładności, gryzący, ostry zapach formaliny i świadomość tego, że jakiekolwiek błąd przekreśli całą pracę i dodatkowo szansę na dobry zarobek chyba nikogo nie napawały optymizmem. Może i jakoś tam motywowały, ale Geiser na pewno nie pałała do nich taką sympatią, jak na przykład do wnikliwej obserwacji obiektu sekcji czy samego przygotowania materiału do konserwacji.

Hipertroficzne organy były szczególnie paskudne; zbyt duże rozmiary sprawiały, że nie mogła się nimi zajmować rutynowo tak jak wszystkimi innymi, a i pojemnik musiał być większy, co nie znaczyło jednak, że łatwiej będzie narząd do niego wcisnąć. Wydawało się jej, że jest nawet trudniej.

Prawdą było też, że za takie cuda muzea i uniwersytety płaciły więcej, ale nie można było brać wszystkiego miarą pieniędzy. Gdyby tak podchodziła do sprawy, biedny Josef i cała reszta nie mieliby żadnych szans na trafienie na coś ciekawego.

Ten okaz zajął jej przerażająco dużo czasu. Faktem było, że jeszcze nigdy nie widziała aż takiego przerostu mięśnia sercowego, więc nic dziwnego, że spożytkowała na nie większość popołudnia. Wydała przedtem Żydkowi parę dyspozycji, które na swoje szczęście wykonał poprawnie i na czas, ale od ostatniego polecenia musiało minąć co najmniej półtora godziny.

Zdążył pewnie odpocząć, wziąć kąpiel, zrobić sobie herbatę, może zabrał się za lekturę jakiejś z jej niemieckich książek w salonie (zasugerowała mu ,,Mein Kampf'', ale na ile się tą sugestią kierował, nie wiedziała). Nieważne, co w tej chwili robił; za chwilę miał otrzymać kolejne polecenie i wszystko wskazywało na to, że będzie to polecenie względnie przyjemne. 

Dla obu stron.

Wstała, odkluczyła drzwi i uchyliła je lekko, prawdopodobnie wypuszczając na korytarz nieco ostrej woni chemikaliów.

— 213769, komm hier, bitte — rzuciła, po czym zajęła się porządkowaniem pozostałego po całym procesie bałaganu. Kiedy usłyszała kroki zbliżające się do jej stanowiska pracy, wytarła odruchowo dłonie w poplamiony krwią fartuch mający chronić jej sukienkę przed tym samym losem i odwróciła się do drzwi, witając Zygmunta lekkim, zmęczonym uśmiechem. — Alles fertig.* Możesz przygotować mi kąpiel, weź do tego olejek w tym jasnym opakowaniu, waniliowy. Piany może być dużo, nie krępuj się z nią. Bełt i Bismarck wrócili z dworu? 

[*213769, chodź tu, proszę. Wszystko gotowe.]

— Bismarck nie, a Bełt woli chyba skrzynkę na tarasie, śpi tam od dobrej godziny.

— Klasyk. Wiesz, co masz do zrobienia, kochany?

— Wiem, yhm. — Przewrócił oczami, wyraźnie znudzony. — A po kąpieli znowu idziesz biologować?

— Jest na to w ogóle słowo? Biologować? — Platstein wzruszył ramionami niewinnie, opierając się potem o framugę drzwi do gabinetu doktor Geiser. — W każdym razie, posprzątam tu tylko i kończę z pracą na dzisiaj. Można powiedzieć, że po tej kąpieli będę do twojej dyspozycji. To jak, hmm? — Zbliżyła się do niego, zadzierając podbródek z iście aryjską dumą. — Pójdziesz ładnie zrobić to, o co poprosiłam, cudzie?

— Nie sposób pani odmówić, pani Geiser — skwitował widocznie ukontentowany jej zapewnieniem Zygmunt, kierując się do łazienki.

Po chwili z pomieszczenia zaczął dobywać się monotonny szum wody wypełniającej wannę. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zaczęła zbierać wszystkie użyte przez siebie narzędzia, po kolei je czyścić i układać na właściwych miejscach w gabinecie. Zzuła fartuch, rękawiczki i wrzuciła je do wiklinowego pojemnika w którymś kącie, notując w umyśle żeby później je wyprać.

FAHRRADSATTEL [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz