40. das ist so kitschig!

14 4 0
                                    

*nota autora; jako, że rozdział z perspektywy Geiser w dużej części, w nawiasach kwadratowych dodam tłumaczenia dialogów

Kiedy tylko Geiser weszła do swojego gabinetu, od razu odłożyła płaszcz i torbę na to mniej wygodne krzesło, po czym oparła się o biurko. Nie pamiętała, kiedy Höß ostatnio zapuszczał się do bloków medycznych ot tak, bez wyraźnego powodu i mimo wszystko wytrąciło ją to nieco z rytmu.

Jedyne dobre, że teraz nie musiała się do niego fatygować z krótkim raportem odnośnie swojego urlopu i zaczęła przygotowywać grunt pod swoje dalsze postępowania w kwestii obserwacji jej wybitnego obiektu badawczego. Co prawda, 213769 mógłby się powstrzymać od tego swojego paplania na terenie obozu, ale i tak zachowywał się nie najgorzej. Lepsze to, niż gdyby na przykład zaczął śpiewać te paskudne piosenki patriotyczne o pluciu ludziom w twarz albo faktycznie opluł Rudolfa.

To z pewnością nie pomogłoby jej w uzyskaniu dla niego statusu w rodzaju prywatnego przedmiotu obserwacji, osobistego Żydka trzymanego dla rozrywki czy czegokolwiek, co pozwoliłoby na wyciągnięcie go z KL w pełni legalnie i na dobre.

Oczywiście chodziło jej w tym tylko o ważne cele osobiste i zupełnie nie miała nadziei, że sprawi tym jakąś radość Zygmuntowi. W żadnym wypadku.

Odetchnęła i zaczęła wyciągać z torby kolejne uzupełnione akta. Bądź co bądź, przez ostatnie parę dni robiła też nieco rzeczy przystających poważnej, niemieckiej doktor. Kilka beżowych teczek opatrzonych adekwatnymi napisami, parę luźnych kartek z notatkami odnośnie całokształtu niektórych wniosków pomiędzy nimi i plik zdjęć, w końcu posegregowanych jak należy.

Ułożywszy to wszystko w zgrabny stosik, sięgnęła po jeszcze jedną rzecz, którą przywiozła z domu. Granatowy sweter z golfem na szczęście zmieścił się w jej lekarskiej torbie, przedtem pieczołowicie wyprany i złożony w kostkę. Przełożyła go sobie przez przedramię i złapała za wszystkie papierzyska, po czym przycisnęła je do piersi, przypominając sobie jak jeszcze za czasów studenckich biegała tak ze wszystkimi swoimi notatkami i podręcznikami do prosektorium, byle tylko wszystko jej wyszło i żeby mogła zdobyć jeszcze więcej wiedzy medycznej niż udało jej się poprzedniego dnia.

Odrzuciła jeszcze głową w tył, żeby pozbyć się z twarzy nieposłusznego loka i wyszła z gabinetu, kierując się do innego gabinetu, w którym zgodnie ze wszystkimi przesłankami powinien obecnie znajdować się Josef Mengele.

— Guten Morgen, Herr Mengele, ich habe diese Berichte während meines Urlaubs machen lassen... Ah. Guten Morgen also, ihr zwei. [Dzień dobry, panie Mengele, zrobiłam te raporty podczas mojego urlopu... Ach. Dzień dobry wam obu.]

Dobrze było stwierdzić, że się nie pomyliła, jednak zbiegi okoliczności mogłyby być nieco łaskawsze w formułowaniu danych sytuacji. Wejście bez pukania nie stanowiło niczego nowego w ich relacji współpracowniczej, jednak czymś nowym zdecydowanie było to, że zamiast zajmować się swoją ukochaną biurokracją, Anioł Śmierci stał przyparty do swojego biurka, plecami do drzwi, a większość ruchów widocznie skutecznie uniemożliwiał mu niski Rusek w okularach, stojący tuż przed nim i opierający się dłońmi o blat mebla.

Chyba im w czymś przerwała, wnosząc po zastygnięciu Rodiona w pół ruchu i coraz szerzej otwierających się oczach Niemca, który na dźwięk jej głosu nagle odwrócił głowę w jej stronę.

— Guten Morgen, Frau Geiser — rzucił lekarz szybko, najwyraźniej starając się myśleć o czymkolwiek innym niż sowieckim przestępcy politycznym obok siebie. Chyba mu nie szło, ale przynajmniej się starał. — Hätte nicht gedacht, dass du das so schnell hinbekommen. [Dzień dobry, pani Geiser. Nie sądziłem, że zajmie ci to tak krótko.]

FAHRRADSATTEL [PL]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora