34. ein menschliches Date

10 4 0
                                    

W kilka chwil pochłonął trzy spore naleśniki, na nowo przypominając sobie ich smak; słodki, rozpływający się w ustach. Z dżemem wiśniowym, truskawkowym i raz jeszcze wiśniowym. Niby w obozie mieli jakieś konfitury wydawane raz na jakiś czas, lecz ich jakości bez trudu dało się domyślić.

Chciał wciągnąć jeszcze czwartego i dobić przynajmniej tuzina, lecz Geiser wyciągnęła mu talerz spod nosa, a resztę ciasta odstawiła do lodówki, kręcąc z politowaniem głową.

— Mówiłam, nie przejadaj się, bo potem w Brzezince będziesz się gorzej czuł.

Mimo karcącego tonu, poklepała go po jasnych kudełkach, na co mężczyzna dojrzale wygiął szyję i zamruczał cichutko.

— Wcale nie muszę tam wracać... — jęknął, przesuwając głowę, by znajdowała się jak najbliżej oddalających się dłoni kobiety. — Tu jest przyjemnie.

— Owszem, ale jak dłużej tutaj posiedzisz, to się jeszcze rozwydrzysz — wyjaśniła, naczynia odkładając do zlewu. — Ubierz się i przygotuj na wspólne wyjście, a ja zajmę się pracą — rzuciła przez ramię, zgarniając kilka niesfornych loków sprzed twarzy. — I pamiętaj, czarna z miodem.

— Tak, wiem, wiem — burknął, w pewnym sensie wyczekując na jej wyjście.

Miał za zadanie tylko umyć naczynia, założyć wczorajsze ubrania i jakoś się oporządzić, a to dawało mu raczej dobrą godzinę na zwiedzenie całego domu i ogrodu, zanim szwabka zabierze go na jakiś ambitny spacer czy coś równie satysfakcjonującego. To nadal nie szczyt rozrywki, jednak na samą myśl czuł mnóstwo energii w nogach. Cukier ze śniadania miał w tym też swój udział.

— I nie podjadaj — rzuciła jeszcze w tle, zostawiając go samego.

Usłyszał charakterystyczny trzask zamykanych drzwi, a uznawszy własne bezpieczeństwo od czujnych oczu szwabki, wyruszył na zwiedzanie domostwa. Jeszcze w piżamie i z bosymi stopami przejrzał kuchnię, znalazł paczkę otwartych cukierków pudrowych, rozsmakował się w ich słodyczy, po czym ruszył dalej, przysięgając sobie zabranie kilku sucharów z półki obok do obozu. Potem salon, jej dwa, przeraźliwie domagające się atencji kocury, aż wreszcie piętro, z jej sypialnią.

Tego pomieszczenia najbardziej był ciekaw. Nie spodziewał się niczego konkretnego, jednak jego zwyczajność wydała mu się ujmująca. 

Proste, dębowe łóżko, półka z książkami i drzwiczki prowadzące zapewne ku niewielkiej garderobie albo innemu składzikowi. Okno wychodzące na ogród i obejmujące jeszcze nieznaczny skrawek posesji Sobieskiego, otoczone kwiecistymi zasłonami, kilka bibelotów ułożonych na szafce nocnej, a w nogach łóżka dwie lub trzy kocie zabawki. Nic szczególnego.

Niby nic szczególnego, a jednak z wahaniem podszedł do łóżka, usiadł na nim i po kilku sekundach zdecydował się na przytulenie poduszki, zwykle dostosowanej wyłącznie do loków Geiser, jej bladych policzków i jaszczurczych usteczek.

Na początku dotknął jej palcami, podsunął je pod nos, sprawdzając, czy utrzymały odpowiedni zapach. Dopiero potem, zawiedziony brakiem mocniejszego aromatu, ułożył się w pozycji półleżącej, aż wreszcie leżącej, zatopiony w puchu i pościeli jego opiekunki.

— Moja Frau, moja cudowna, waniliowa Frau — wymamrotał, starając się ignorować cały absurd tej sytuacji. Wszedł bez pozwolenia do niemieckiej sypialni i zamiast okraść ją, jak każdy szanujący się Polak, cieszy się wonią pozostawioną przez jej mieszkankę. Wciągał ją niby najprawdziwszy narkotyk, coraz głębiej i głębiej, pragnął, by przeniknęła go w każdym calu, od stóp do głów, aby stać się z nią jednością. — Pani Geiser.

FAHRRADSATTEL [PL]Where stories live. Discover now