6. Błąd.

4.2K 298 182
                                    

#BODwatt

Mercy

Kiedy zamknęłam podręcznik, kończąc z nauką na ten dzień, za oknami panoszyła się już ciemność. Ostatni studenci opuścili budynek już jakiś czas temu, zostawiając mnie tu samą, w objęciu kamiennych ścian, ciszy i odgłosów dobiegających z kominka.

            Od kilku dni praktykowałam unikanie własnego domu tak, jak drewno próbowało unikać bezlitosnego ognia. Wracałam na tyle późno, by nie musieć widzieć się już z mamą. Na miejscu zazwyczaj natykałam się na puste i ciemne pomieszczenia, wszechobecną ciszę i Pana Darcy czekającego na mnie na krześle w kuchni.

            I liczyłam, że to mi pomoże, nawet jeśli nauka nie szła mi tak sprawnie, jak zapewne powinna. Nie mogłam sobie pozwolić na conocne wizyty w barze. Nie, jeśli chciałam ukończyć pierwszy semestr. Moje braki w nauce zdecydowanie wyróżniały się na tle innych studentów i choć to nigdy nie było jednym z moich powodów do zmartwień, to teraz chciałam wziąć się w garść, jakbym dzięki temu mogła jakkolwiek zapanować nad własnym życiem.

            Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, czy mi to wychodziło, czy może zwyczajnie oszukiwałam samą siebie, tworząc iluzję uporządkowanej i ścisłej rutyny.

            Zebrałam ze stołu wszystkie swoje rzeczy i wpakowałam je luzem do lnianej torby. Gdzieś za moimi plecami kółka wózka ekipy sprzątającej zaskrzypiały sunąc po parkiecie. Od okien odbijał się dudniący i gwałtowny wiatr. Lampa nad moją głową to rozbłyskała swą najwyższą jasnością, to nieco przygasała.

            Moje kroki odbijały się echem do ścian, gdy mknęłam ku wyjściu. Jasnobrązowy sweter zwisał luźno z moich ramion, przypominając mi o tym, jak bardzo schudłam na przestrzeni ostatnich tygodni. Bezsenność mogła wydawać się wyodrębnionym problemem, niezwiązanym z niczym innym, aczkolwiek w rzeczywistości kładła się cieniem na wiele innych sfer mojego życia. Wiecznie zmęczona nie miałam ochoty jeść, ruszać się, a czasem nawet oddychać.

            Łokciem pchnęłam drzwi wyjściowe, by już po chwili stanąć w centrum szalejącego wiatru i mroźnych kropelek deszczu, które rozmywały mi widok przed oczami. Naciągnęłam skórzaną kurtkę na głowę i postawiłam kilka śmiałych kroków w przód, patrząc pod nogi.

            Aż poczułam dreszcz. Delikatne łaskotanie na karku i nagłe ciepło na policzku. To coś tak dobrze mi znanego, do czego zdołałam przyzwyczaić się na przestrzeni ostatnich lat, a mimo to wciąż wydawało się nieokiełznane, nienaturalne.

            Stanęłam w miejscu, jakby stopy przyrosły mi do chodnika i powoli uniosłam wzrok. Zmrużyłam powieki. Z rzęs na moje policzki kapały kropelki wody, a usta przemarzły momentalnie, stały się zdrętwiałe i drżące.

            Blask czerwonych świateł poraził mnie na chwilę. Przestąpiłam z nogi na nogę, starając się wyostrzyć wzrok, ujrzeć cokolwiek, co sprawiało, że czułam się w ten sposób. Że znów czułam się obserwowana.

            Czarny samochód stał przy krawężniku zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, a o jego boczne drzwi opierała się odziana w czerń postać, tak niewzruszona ulewą i świszczącym w zaułkach wiatrem. Ostre strugi deszczu przecinały przestrzeń między nami, ale odnalazłam coś znajomego w tych szerokich ramionach.

            Zwłaszcza ten samochód...

            Cassian.

            Był prawdopodobnie ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tu zobaczyć. A jednak stał tam, tak niedaleko i daleko jednocześnie, świdrował mnie bacznym spojrzeniem i czekał. Zwyczajnie czekał.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now