25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.

3.1K 285 64
                                    

#BODwatt

Mercy

Dym wyleciał z moich ust, rozniósł się po ciasnej przestrzeni w samochodzie i zaraz zniknął za szybą. Chłód poranka wdzierał się przez otwarte okna, a pierwsze promienie wschodzącego słońca leniwie wyłaniały się zza koron drzew. Otaczająca mnie i Cassiana cisza była zbawienna i tak kontrastująca z wieloma godzinami minionego chaosu.

            Magazyn. Mama. Krew. Łzy. Policja. Pogotowie. Akcja ratunkowa. Zeznania. Wzrok surowych policjantów wlepiony w skórę na mojej twarzy. Krzyki. Plątanina. Pulsujący ból głowy. Więcej łez, Boże, tak dużo łez.

            I wreszcie pustka. Nicość.

            Moja matka zmarła w drodze do szpitala. Straciła zbyt wiele krwi, a sanitariuszom nie udało jej się uratować.

            Zamiast pogrążyć się w stracie, zaciągnięto mnie na niekończące się przesłuchania. Mnie i Delmonta. Na posterunku policji spędziliśmy calutką noc, a gdy wreszcie nas wypuścili. Cassian od razu odwiózł mnie pod hotel.

            Powinnam wyjść z samochodu już jakieś kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy tylko zatrzymaliśmy się przy chodniku, ale najpierw spaliłam jednego papierosa, a potem, nie mogąc nasycić się nikotyną, sięgnęłam po kolejne. To niemal pewne, że Cassian w każdych innych okolicznościach kręciłby nosem i zabroniłby mi palić w aucie, ale teraz... Teraz był cichy. I ja również milczałam, bo żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego, co czułam.

            Sama właściwie nie wiedziałam, jakie dokładnie emocje kotłują mi się w głowie. Miałam wrażenie, że wewnątrz mojego ciała rozrasta się jakaś czarna postać i jej mrok powoli sięga zakamarków mojej duszy.

            Gdzieś w oddali zaćwierkały ptaki, przypominając mi o nadciągającej wiośnie. Szarość zimy powoli zmieniała się w jaskrawozielony kolor szczęścia i choć wszystko wokół mnie budziło się do życia, ja umierałam najpowolniejszą i najboleśniejszą śmiercią. Niewątpliwie wraz z odejściem mojej mamy, zniknęła również jakaś część mojego serca.

            Pociągnąwszy nosem, wyrzuciłam peta przez okno. Zajrzałam do paczki, lecz ta okazała się już być pusta, więc z cichym westchnieniem opadłam na fotel. Chciałabym móc zostać w tym samochodzie już na zawsze, jakby tylko tu reszta świata i wydarzenia minionej nocy mnie nie dotyczyły. Był jak tarcza ochronna przed całym paskudztwem tego świata.

            Cassian odchrząknął i poruszył się na fotelu obok mnie. Spojrzałam na niego z ukosa. Po raz pierwszy widziałam go w tak nieidealnym wydaniu, z potarganymi włosami i brudnymi od krwi dłońmi. Moją skórę również brudziła czerwień, ale z jakiegoś powodu wcale mi nie przeszkadzała. Była ostatnim śladem po mojej mamie. Ostatnim, co mi zostało.

            Ostry ból znów przeszył moją pierś.

            Przestrzeń wokół nas oblała pomarańczowa smuga porannego słońca. Zmrużyłam powieki, nagła jasność okazała się szalenie irytująca. Świat powoli budził się ze snu, ludzie mieli zaraz ruszyć na spełnianie swojej codziennej rutyny, a ja... Ja wcale nie chciałam, by ta noc mijała.

            – Pójdę już – rzuciłam zachrypniętym i wypranym z życia głosem.

            Już sięgałam do klamki, gdy za moimi plecami rozbrzmiał proszący ton Cassiana:

            – Mogę cię chociaż odprowadzić?

            Wzruszyłam niedbale ramionami, szczerze obojętna na to, co zrobi Delmont.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now