16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.

4.2K 292 174
                                    

#BODwatt

Mercy

Od kilku dni strach był stałym bywalcem w moim ciele. Nie próbowałam już z nim walczyć. Nie tak do końca, bo przecież i tak poniosłabym klęskę. Ale to nie znaczy, że odmawiałam sobie tych krótkich chwil przyjemności. Chwil, które niosły zapomnienie.

            Kiedyś moim sposobem na uporanie się z problemami było przesiadywanie w barze i wlewanie w siebie popieprzonych ilości alkoholu. A gdy nie miałam ochoty przy okazji przebywać wśród ludzi, wychodziłam na polanę i tam oglądałam gwiazdy przez długie godziny.

            W środku miasta nie były jednak zbyt dobrze widoczne. A jednak siedząc na balkonie w mieszkaniu Cassiana, odziana w dwie bluzy i grubą czapkę, próbowałam je sobie wyobrazić. Wypalając ostatnią fajkę z paczki patrzyłam w niebo z niezmiennym od lat uwielbieniem.

            Gdyby ktoś zapytał mnie, skąd zrodził się we mnie ten podziw do gwiazd... To najpewniej bym skłamała. Prawda wydawała się bowiem zbyt okrutna.

            Nauczyłam się kochać ten czy inne elementy piękna ciemności, gdy ojciec zamykał mnie w piwnicy na długie godziny. W piwnicy, do której nie docierało żadne światło. Kładłam się wówczas na wilgotnej podłodze, zamykałam oczy i starałam się sobie wmówić, że w tym otaczającym mnie mroku jest coś cudownego.

            Dlatego gwiazdy. Były jak dziurki w pudełku, w którym zostało się zamkniętym. Dawały nadzieję. Nieustannie stanowiły źródło mojego spokoju.

            Nie wiem ile czasu spędziłam na balkonie, ale gdy wewnątrz domu rozbrzmiały kroki i poprzedzające je szczęk drzwi, palce u rąk miałam już czerwone i skostniałe z zimna.

            Obróciłam głowę akurat w momencie, w którym Cassian wyjrzał do mnie na zewnątrz. Widząc mnie, momentalnie zmarszczył brwi.

            – Co ty robisz? Jezu, Mercy, ubierz się cieplej.

            Nie wiedząc czemu, zachciało mi się śmiać. Może ta jego troskliwa poza rzeczywiście była czymś zabawnym, a może tęskniłam za tym facetem, bo choć mieszkałam u niego już od tygodnia, wciąż nie mieliśmy okazji spędzić ze sobą więcej niż kilka minut.

            A tym razem wrócił wcześniej, więc wszystko wskazywało na to, że spędzimy ten wieczór razem. A przynajmniej taką miałam nadzieję, bo choć byłam doskonale zaznajomiona z samotnością, ta ostatnio zaczęła mi doskwierać.

            – Temperatura jest na plusie – odparłam tak po prostu i zgasiłam papierosa w prowizorycznej popielniczce – doniczce wypełnionej wodą.

            – Ale wciąż jest zimno. – Wystawił do mnie dłoń. – Chodź, zagrzejesz się.

            Nie mogłam nie skorzystać z takiego zaproszenia. Chwyciłam Cassiana za rękę i pozwoliłam mu wprowadzić się w głąb mieszkania. Od razu powędrowaliśmy do kuchni, gdzie Delmont nastawił wodę w czajniku i wyciągnął kubek.

            – Skończyłeś na dziś pracę? – zagaiłam swobodnym tonem. Jeśli Cassian wyczuł w moim głosie nutkę tęsknoty, to nie dał po sobie tego poznać.

            Przytaknął.

            – Więc... – Okrążyłam wyspę kuchenną i stanęłam obok niego. Delmont właśnie zalewał torebkę herbaty wrzątkiem. – Jakie masz plany na wieczór?

            Rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym spiął się na moment i z już odwróconym wzrokiem wymamrotał:

            – Wybieram się do chłopaków.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now