27. Piękno ciemności.

3.5K 293 174
                                    

#BODwatt

Cassian

Chłodny strumień wody uderzał w moje spięte ramiona i spływał mi po plecach. Resztki krwi, które zmyłem z dłoni i przedramion, zbierały mi się pod stopami i wirowały przy odpływie. Z każdym kolejnym wypuszczanym przeze mnie oddechem byłem coraz spokojniejszy. Pozwoliłem, by resztki złości i morderczego szału ulatywały ze mnie wraz z upływem każdej minuty. Błagania, sapnięcia i skowyty bólu ojca Mercy... czy może raczej Abrahama... wciąż rozbrzmiewały mi jednak w głowie, jakby przybrały postać zwycięskiej melodii.

            Czekałem na jego śmierć od jedenastu lat, a gdy nadeszła, gdy uczyniłem to mocą własnych rąk... Ten poziom satysfakcji okazał się niemożliwy to opisania.

            Wsunąłem twarz pod deszczownicę i przymknąłem powieki.

            Moje dłonie na jego szyi. Gasnące w okrutnych oczach życie. Blednąca skóra. Jęki, coraz cichsze i słabsze. Krew dookoła nas. Triumfalne ukłucie w piersi.

            To nie pierwszy raz, gdy odebrałem komuś życie, a jednak nigdy nie budziło to we mnie takich emocji. Dotąd przecież odczuwałem cokolwiek tylko przy Mercy. A mimo to zabicie jej ojca okazało się być wystarczającym impulsem do rozbudzenia we mnie całej feerii uczuć.

            Kurwa, jak cudownie. Niemal nie chciałem pozbywać się z siebie jego krwi. Mógłbym nawet stać przed lustrem przez resztę nocy, wpatrywać się w zasnute żądzą mordu oczy i nieść z tego tak wielki spokój.

            Wyszedłem z łazienki kilkanaście minut później, upewniwszy się uprzednio, że mojej skóry nie pokrywał już nawet najdrobniejszy ślad czynu, którego się dopuściłem. Obwiązałem biodra ręcznikiem i wróciłem do sypialni, w której czekała na mnie Mercy.

            Siedziała na parapecie z podkulonymi nogami. Okno było otwarte, a ona paliła papierosa. Delikatny nocny wiatry rozwiewał jej ciemne włosy. Zwróciła swoje spojrzenie ku mnie, gdy usłyszała moje kroki. Zlustrowała wzrokiem półnagie ciało, a potem wypuściła przed siebie obłok dymu.

            Bez cienia wstydu spuściłem ręcznik na podłogę i podszedłem do komody po świeżą bieliznę. Mercy obserwowała mnie przez cały ten czas w przejmującej ciszy.

            Jak na to, co spotkało ją tej nocy, wydawała się zadziwiająco spokojna. Może istniał jakiś limit tragedii, który człowiek był w stanie znieść i może ona dziś go przekroczyła, bo poznanie prawdy o swojej rodzinie i przyczynienie się do śmierci człowieka, o którym przez tyle lat myślała, że jest jej ojcem, z pewnością można było zaliczyć do dość popapranych sytuacji.

            – Shelton – rzuciłem neutralnym tonem, gdy nasze oczy nawiązały ze sobą kontakt. Zmarszczyła brwi, więc dodałem: – Takie nazwisko noszą twoi biologiczni rodzice. Wyciągnąłem to od Abrahama, zanim... – Nie musiałem kończyć. Płonący dom, który za sobą zostawiłem, mówił wystarczająco wiele o losie, jaki spotkał tego chuja.

            Mercy przełknęła z trudem, jakby przypomnienie jej o całej tej rodzinnej sprawie było dla niej ciosem w twarz. Po chwili pokiwała jednak głową.

            – Dzięki – mruknęła i zgasiła fajkę. – Skoro już skończyłeś, to pójdę wziąć prysznic. O ile nie masz nic przeciwko.

            – Nie mam – zapewniłem. – Sprawdzę co u Pana Darcy'ego.

            Zabraliśmy kota z hotelu w drodze do domu, który dzieliłem z chłopakami. Nie chciałem wieźć nas przez centrum Londynu do mojego mieszkania, gdy cały byłem we krwi. Hotel też wydawał się złym pomysłem, ale to Mercy po niego wyskoczyła

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now