23. Konsekwencje.

3.4K 299 49
                                    

#BODwatt

Cassian

Wpatrywałem się w skąpaną w promieniach porannego słońca twarz Mercy, odliczając w myślach ostatnie chwile, kiedy w ogóle mogłem sobie na to pozwolić.

Wyglądała tak spokojnie. Gdyby nie plamy błota na jej policzkach i ramionach oraz tak strasznie potargane przez wiatr włosy, mógłbym przysiąc, że poprzedni wieczór był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Boże, tak bardzo chciałbym w to wierzyć. Wmówić sobie jakieś kłamstwo.

Tyle że oszust nie oszuka samego siebie. I to być może jego największe przekleństwo.

Po tym, jak padła ze zmęczenia w moim samochodzie, nie przebudziła się nawet na moment. Spała jak zabita, przez co zacząłem się zastanawiać, co dokładnie wydarzyło się w domu jej ojca. Co tak bardzo ją wycieńczyło? Prawda, którą zapewne poznała? Próby walki? Ucieczka? A może wszystko przyłożyło się w równym stopniu do tego, że teraz leżąc na tym ogromnym łóżku w pokoju gościnnym wydawała się kilkukrotnie mniejsza i zwyczajnie bezbronna.

Siedziałem na podłodze pod ścianą. Opierałem przedramiona na zgiętych kolanach i od dobrych kilku godzin nie odrywałem od niej spojrzenia. Zdawałoby się, że pod powiekami zaległ mi piasek, tak bardzo mnie piekły. Czułem, że są zaczerwienione – podobnie zresztą, jak moje poobijane serce.

Jak wiele Mercy się dowiedziała? Jak bardzo mnie za to znienawidziła? A może nie wiedziała nic tylko była w szoku i odpychała od siebie dosłownie każdą pomocną dłoń?

Ta niewiedza zaczynała pożerać mnie kawałek po kawałku. Być może wkrótce nie miało po mnie pozostać zupełnie nic.

Ojciec mnie przecież ostrzegał. Mówił, że każdy uzależniony człowiek prędzej czy później zderzy się z murem i będzie musiał zapłacić odpowiednią cenę za swoje grzechy.

Na Boga, pogodziłbym się z każdą możliwą konsekwencją swoich czynów, ale nie ze stratą Mercy. Nie mogłem wypuścić jej z rąk. Zmieniłbym się wówczas w powłokę bez serca i duszy. Taką, która nie jest zdolna do odczuwania absolutnie niczego. Znów byłbym zmuszony szukać najbardziej destrukcyjnych i popieprzonych sposobów na to, by doznać jakichkolwiek emocji. A przecież już raz przez to przechodziłem. Blizny po tamtych czasach nosiłem na swojej skórze do dziś.

To do granic możliwości egoistyczne, ale ona naprawdę, ale to naprawdę była mi potrzebna. Tak, jak inni ludzie potrzebowali tlenu do życia, tak ja potrzebowałem jej.

Mercy nagle zaczęła leniwie mrugać. Pościel zaszeleściła, gdy poruszyła pod nią nogami, a siedzący obok Pan Darcy podniósł się i zbliżył do swojej właścicielki, jakby czując, że potrzebowała jego obecności przy sobie.

Coś nieznośnie bolesnego zapiekło mnie w piersi, gdy jej jeszcze nie do końca rozbudzone spojrzenie padło na mnie. Wciąż chyba nie pamiętała wydarzeń sprzed kilku godzin – albo w pierwszej chwili wzięła je jedynie za coś, co jej się przyśniło – bo na kobiecych ustach zamigotał łagodny uśmiech.

– Czemu siedzisz na podłodze? – zagaiła zachrypniętym, lecz wesołym tonem.

Och, Boże, Mercy. Za moment będziesz mnie tak bardzo nienawidzić. Będziesz mnie nienawidzić, a ja nie jestem na to gotowy w najmniejszym stopniu.

W przeciągu następnych sekund słusznie odczytała głęboki wyraz rozpaczy na mojej twarzy i mina momentalnie jej zrzedła. Dłoń, którą głaskała kark kota zastygła w miejscu. Błysk życzliwości uleciał z szaroniebieskich oczu, zastąpił go strach i obrzydzenie.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now