13. Jak wygrana na loterii.

3.8K 324 209
                                    

#BODwatt

Mercy

Na miejsce wybrane przez Cassiana dotarłam kilka minut przed ósmą wieczorem. Wyraźnie zaznaczyłam, że samochód nie nada się na rozmowę, którą miałam z nim przeprowadzić, więc zasugerował pewną restaurację – z rodzaju tych, które naliczą ci surrealistyczną kwotę na rachunek kiedy tylko przekroczysz ich próg.

Już na wejściu otoczył mnie wyniosły klimat i mocno rzucające się w oczy drogie kreacje. W skórzanej spódniczce i mocno wyciętej bluzce pewnie wyglądałam tak, jakbym zabłądziła, ale nie zwykłam przejmować się takimi głupotami. Zwyczajnie zbyłam tych kilka oburzonych spojrzeń, które na mnie spoczęły i zwróciłam się do kierowniczki sali, by ta pomogła mi odnaleźć stolik zajmowany przez Cassiana.

Jak się okazało, wybrał dla nas odosobnione miejsce za drzwiami. Restauracja oferowała takie prywatne pokoje, jeśli ktoś chciałby zjeść posiłek nie na widoku, a przy pełnej prywatności. Przeprowadzono mnie więc przez korytarz, a potem wskazano odpowiednie wejście, więc to właśnie tam się udałam.

W środku panował półmrok. Na okrągłym stoliku paliły się świece w żelaznych kandelabrach, a ścianę zajmowały przyciemnione kinkiety. To tworzyło dość intymny klimat. Wtem moje spojrzenie zatrzymało się na Cassianie i na krótką chwilę oddech ugrzązł mi w gardle.

Delmont siedział twarzą do mnie, na jego szerokich ramionach rozpościerała się czarna koszula, a ciemnobrązowe włosy jak zawsze miał elegancko zaczesane do tyłu. Bladoróżowe usta zastygły w lekkim uśmiechu, a oczy, te piękne niebieskie oczy, wpatrywały się we mnie, jakbym była ostatnią istotą zamieszkującą planetę.

I o ile wcześniej nie czułam się ani trochę głupio z moim niepasującym do charakteru tego miejsca ubiorem, to teraz gdzieś głęboko we mnie zaczęło kiełkować zażenowanie.

Bo to... To wyglądało jak randka. A przecież wcale nią nie było. Wręcz przeciwnie, zaraz miałam błagać na kolanach tego faceta, by przyjął mnie na jakiś czas pod swój dach.

Ja pierdolę.

– Mercy. – Wymówił moje imię głosem miękkim jak aksamit i dopiero wówczas spojrzenie mężczyzny zjechało z mojej twarzy na sylwetkę. Poruszyłam się niespokojnie pod naporem tego oceniającego wzroku. – Usiądź, proszę.

Czy on naprawdę musiał być tak cholernie oficjalny? Jasne, sama zaznaczyłam, że to poważna rozmowa, którą powinniśmy ubrać w formalną otoczkę, ale bez przesady...

Zmusiłam nogi do ruchu, pokonałam dzielącą mnie od stolika odległość i wreszcie usiadłam naprzeciwko Cassiana. Złączyłam nogi pod obrusem, wygładziłam bluzkę i zaczęłam błądzić zakłopotanym wzrokiem po otaczającej nas przestrzeni.

Ciemnoczerwone ściany były wolne od jakichkolwiek ozdób, ale za plecami Delmonta rozpościerała się gruba kotara. Mogłam się mylić, ale wydawało mi się, że gdybyśmy tylko ją odsunęli, moglibyśmy zobaczyć, co dzieje się na głównej sali. Stamtąd dobiegała też do nas muzyka wygrywana na fortepianie, ale wszelkie inne szmery pozostawały wygłuszone.

Serce zabiło mi gwałtownie, gdy kątem oka wypatrzyłam jakiś ruch. Jak się jednak okazało, Cassian tylko chwycił za butelkę wina, by następnie nalać nam go do kieliszków. Dziękowałam mu wylewnie w duchu, bo potrzebowałam alkoholu bardziej niż zapewne powinnam.

Naprawdę mało rzeczy mnie stresowało, ale sama myśl o tym, że Cassian mógłby mnie odrzucić i wyśmiać moją propozycję... To napawało mnie szczerym przerażeniem. Nie tylko dlatego, że to byłoby cholernie upokarzające. Choć to też. Sęk w tym, że jeśli on zlekceważyłby mój problem, to nie pozostałby mi żaden plan B. Ten zwyczajnie nie istniał.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now