26. Płomienie.

2.4K 243 93
                                    

#BODwatt

Mercy

Mercy: Potrzebuję tabletek przeciwbólowych. Pęka mi głowa.

            Wpatrywałam się w niedawno wysłaną do Cassiana wiadomość, czekając na odpowiedź z nieokiełznaną niecierpliwością.

            Właściwie byłam już gotowa do wyjścia. Ubrana w czarne spodnie i workowatą bluzę siedziałam na krawędzi łóżka, zastanawiając się, czy gdy słońce wzejdzie ponownie, będę jeszcze tą samą osobą.

            Cassian: Nie wychodź z hotelu.

            Wywróciłam oczami.

            Mercy: Podrzucisz mi je?

            Cassian: Tak. Będę za kwadrans.

            Całe szczęście. Nie pozbyłabym się go w inny sposób, więc musiałam posiłkować się kłamstwem. Naprawdę musiałam opuścić hotel. A miałam niemal stuprocentową pewność, że gdybym tylko opuściła mury budynku, Cassian momentalnie zatrzymałby mnie w miejscu i tym samym posłał cały mój plan w piach.

            Odczekałam minutę lub dwie. Z balkonu mojego hotelowego pokoju widziałam doskonale wejście i miejsce, w którym stał samochód Cassiana. A gdy tylko ruszył i zniknął, ja zebrałam wszystkie potrzebne mi rzeczy i pomknęłam do wyjścia.

            Pistolet ciążył mi za gumką spodni, a każdy kolejny krok nacechowany był szaleństwem. Być może pchałam się w nieznane i moje zachowanie łatwo można by było przypisać do wiekopomnych głupstw, ale żądza zemsty szalała w moich żyłach i czułam, że jeśli nie uwolnię jej natychmiast, to wreszcie mnie zniszczy.

            Wychodząc na zewnątrz, wprost w ciemną noc, narzuciłam sobie kaptur czarnej bluzy na głowę. Zerknęłam na zegar w telefonie i czekałam na zamówioną wcześniej taksówkę, a gdy ta podjechała, wsiadłam do środka i podałam kierowcy adres zbliżony do miejsca, w którym mieściła się moja rodzinna rezydencja.

            Gdzieś w tym całym szaleństwie miałam na uwadze to, jak wielką powinnam zachować ostrożność. Gdy tylko w świat pójdzie informacja o tym, że mój ojciec nie żyje, zaczną się poszukiwania sprawcy. Ja w tym czasie, wedle mojego planu, miałam znajdować się już daleko od tego miasta.

            Droga do celu upłynęła mi w ciszy. Po głowie nie krążyła mi absolutnie żadna myśl prócz tej, że nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Siedziałam jak na szpilkach, od środka rozrywała mnie niesamowita energia.

            Taksówkarz w końcu wysadził mnie przy parku. Rezydencja znajdowała się zaledwie kilka ulic dalej, więc bezzwłocznie ruszyłam w tamtą stronę. W tej części miasta, w dodatku o tak późnej porze, po drodze nie spotkałam żywej duszy. Samochody przejeżdżały obok mnie, ale nikt się nie zatrzymał, gdy wściekłym krokiem parłam naprzód.

            Gdy na horyzoncie spostrzegłam mury budynku, w którym się wychowałam, po moim kręgosłupie zaczął piąć się dreszcz. Miliony nieprzyjemnych wspomnień próbowało przedrzeć się przez moją morderczą mgiełkę, lecz z całą zgromadzoną siłą odparłam każdą paskudną myśl i każdą napływającą do mózgu wątpliwość.

            Chcę to zrobić. I zrobię to. Przysięgam, że go zabiję.

            Wąska dróżka poprowadziła mnie do drzwi. Zza okien sączyło się ciepłe światło, co kazało mi sądzić, że ojciec nie dość, że jest w domu, to jeszcze nie położył się spać. Idealnie. Na to właśnie liczyłam i choć wizja ponownego spotkania z tym potworem przerażała mnie na swój sposób, to wizja jego potężnego ciała leżącego w kałuży własnej krwi niosła pocieszenie.

Beauty of DarknessWhere stories live. Discover now