17.

2.6K 252 33
                                    

" i'll find you anywhere you are"

    -Calum, Cal? Obudź się proszę! - Shanley mocno przyciągnęła do siebie bezwładne ciało bruneta, kiedy tylko wraz z Mikey'em, wrócili do samochodu. Ciało Calum'a, wydawało się blondynce niesamowicie lekkie. Jego pobijana twarz, zaczerwienione nadgarstki i posiniaczona klatka piersiowa, niemalże przerażały swoim widokiem. Jednak Shan dostrzegała w nim, pewnego rodzaju spokoju, tak jakby wiedział, że już jest bezpieczny. Kilka mokrych łez wypłynęło spod powiek blondynki, kiedy delikatnie gładziła kciukiem, zimny policzek przyjaciela. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że będzie potrafiła tak bardzo się o kogoś martwić i w tym momencie uświadomiła sobie, jak ta czwórka, kiedyś niesfornych chłopców, teraz dorosłych groźnych mężczyzn, jest dla niej ważna. Nie mogła wyobrazić sobie, że kogoś z nich może stracić.

- Shanley, nic Ci nie zrobili? - Michael przerwał jej na chwile, wpatrywanie się we wciąż nieprzytomnego Calum'a i objął dłońmi jej zmartwioną twarz.

- Jest w porządku Mikey - blondynka starała się, aby na jej ustach pojawił się lekki uśmiech - Boje się o niego.

- Z nim będzie wszystko dobrze - niebiesko włosy przerwał jej w pół zdania i otarł kciukiem jej mokre policzki. - Dobrze wiesz, że on mimo swojej głupoty, zawsze z wszystkiego wychodzi cało - uśmiechnął się pod nosem, a wraz z nim Shan, rozbawiona jego aluzją dotyczącą Calum'a. Ale bądź co bądź, chłopak nie mylił się zbyt wiele. Calum, który uchodził wśród nich za lekkoducha, tak naprawdę najmniej przejmował się ryzykiem i nie miał w sobie strachu. Dlatego to on zawsze wychodził cało z ich akcji, nie raz będąc w najgorszej z możliwych sytuacji i miejscach. Więc i tym razem Shan miała nadzieję, że tak będzie.

- Modlę się w duchu za tego idiotę, naprawdę - szepnęła cicho dziewczyna, odwracając głowę w kierunku spokojnego Calum'a.

- Ma nas, dlatego wszystko będzie dobrze - Mikey lekko ucałował skroń blondynki i pogładził dłońmi jej plecy, przyciągając ją mocniej do siebie - Obiecuje.

- Mikey, gdzie Ash i Luke? - Shanley ożywiła się bardziej, gdy zrozumiała, że brakuje pozostałych. Zerwała się na równe nogi, chcąc wybiec z furgonetki, jednak została niemalże powalona na ziemie, mocnym podmuchem, spowodowanym otwarciem drzwi.

Luke rozejrzał się nerwowo po pojeździe, jednak kiedy dostrzegł na siedzeniu, sylwetkę Calum'a, odetchnął cicho, a Shan zauważyła jak rozluźniają się jego mięśnie. Jej uwadze nie uszło również kilka otworzonych ran na jego ramieniu i cieknąca krew z lewej strony wargi. Widziała, że nie łatwo było mu wydostać Calum'a z piwnicy, kiedy aż w środku roiło się od uzbrojonych mężczyzn. Gangi w Newcastle były dwa razy groźniejsze niż te w Sydney. Tutaj nie negocjowano o czyjeś życie, umierałeś albo zostawałeś z nimi, poddany i walczący przeciwko swoim. Dlatego nikt z nich, nie chciał iść na tak krwawą wojnę, z której mogli nie wrócić.

Kiedy do samochodu dobiegł również Ashton, Shan odetchnęła już z całkowitą ulgą, widząc całą czwórkę. Gdzieś głęboko w sobie czuła spokój, że nie straciła ich, że może nadal spokojnie oddychać. Jednak strach powrócił do niej z podwójną prędkością, kiedy uświadomiła sobie, że brakuje jeszcze kogoś.

- Lively... - wyszeptała cicho blondynka, jednak nie na tyle by uszło to uwadze Luke'a. Jego oczy rozszerzyły się w jednej sekundzie, a mięśnie napięły się niebezpiecznie. Rozejrzał się przerażonym spojrzeniem po pojeździe, a kiedy jego oczy nie napotkały nigdzie czekoladowych tęczówkę, ponownie zeskoczył z furgonetki na ulice, wyciągając broń za paska. Blondyn rozejrzał się popsutej i ciemnej ulicy, na której paliła się już tylko jedna latarnia, co spowodowane było późną nocną porą. Wolnym krokiem przedostał się kilka metrów przed siebie i zatrzymał się, kiedy pod butem poczuł coś nie przypominającego kamień. Schylił się, a w jego dłoni znalazła miejsce niewielka zawieszka w kształcie kluczyka i obok druga w kształcie koniczyny, na srebrnym łańcuszku. Luke wiedział co to oznaczało. Wrócił do samochodu mocno trzaskając jego drzwiami.

- Jedźmy stąd, teraz - warknął głośno, widząc spojrzenia innych na sobie.

- Co z Liv? Nie możemy jej tu zostawić! - Shanley wyrwała się w stronę drzwi, jednak zatrzymała ją silna dłoń Luke'a.

- Nie ma jej tu - blondyn westchnął głęboko, zaczesując dłonią do tyłu swoje włosy. - Musimy szybko pomóc Calum'owi, jeśli nie chcesz...

- Przestań! - dziewczyna krzyknęła głośno  - Nie waż się mówić, że on mógłby... - te słowa nie potrafiły przedostać się przez jej gardło. - Ale do cholery Luke, nie możemy jej teraz zostawić.

- Nie zostawiłbym jej nigdy - szepnął cicho blondyn, spoglądając w przerażone tęczówki Shanley. - Nie potrafiłbym - przewiesił przez swoją szyję naszyjnik i zapiął go.

***

Parujący kubek, gorącej herbaty, mimo że wyglądał kusząco, nie potrafił przełamać Lively, aby wzięła go w swoje dłonie. Wciąż była przerażona, a każda jej najmniejsza część ciała, nie potrafiła uwierzyć, kto tak naprawdę przed nią stoi. W tamtym momencie, nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji, w której się znalazła, mając nadzieję, że to wszystko to tylko jej największy koszmar, z którego za chwile się obudzi. Wysoki brunet, który od ostatnich kilku godzin próbował przekonać ją aby coś zjadła, wywoływał w niej strach i obrzydzenie. Bała się każdego jego ruchu, bo tak naprawdę nie wiedziała do czego on może być zdolny.

- Moja Lively, powiedz mi kiedy przestaniesz patrzyć na mnie z takim strachem? - chłopak zaśmiał się cicho. - Przecież jestem Twoim bratem!

- Jak mogę uważać kogoś, kto mnie porwał i ogłuszył za brata?

- Pojawiłabyś się tu z własnej woli? - Lively milczała, starając się wytrzymać jego ciężkie i mroczne spojrzenie. - Sama widzisz, musiałem sam zadbać abyś tu dotarła, wtedy kiedy ja będę tego potrzebował.

Lively miała czas, aby przez te kilka godzin przyjrzeć się dokładniej jego twarzy. Nie przypomniał on nawet w najmniejszym calu Louis'a, jej ojca. Był znacznie wyższy, jego jasne włosy odbijały się światłem zapalonym w pokoju, a szczupła sylwetka była idealnie uwydatniona pod dopasowaną koszulą. W oczach brunetki, nie mógł być tym za kogo się podawał, jednak gdy po raz pierwszy dokładniej spojrzała w jego zimne tęczówki, wiedziała że jest to syn Louis'a Balckthorna. Zimno i zło niemalże uciekało z każdego najmniejszego zakamarka, jego zimnych oczu. To uczucie Lively znała dobrze, widywała takie samo w oczach ojca, pamietała je niemalże doskonale.

- Dlaczego ja jestem Ci potrzebna?

- Nie wszystko możesz wiedzieć od razu moja droga. Jednak to będzie, to na co czekał całe życie nasz ojciec - Jego sylwetka stała się potężniejsza gdy wypowiadał ostatnie słowa, tak jakby pojawiała się w nim druga osoba.

- Elyas, co Ty chcesz osiągnąć? - Lively wiedziała już, że to co ma nastąpić przyniesie nieodwracalne skutki w jej i nie tylko życiu. Elyas rozpoczynał wojnę, w którą grał niegdyś jej ojciec, a to nie mogło skończyć się dobrze.

Revenge | l.h (EIDS cz.II)Where stories live. Discover now