24.

1.7K 178 22
                                    

        
„ I'll find you wherever you are"

*Kilka dni wcześniej*

- W końcu jesteście - Shanley odetchnęła, widząc w drzwiach znajome sylwetki przyjaciół. Uśmiechała się lekko, jednak bez większego entuzjazmu, wiedząc dlaczego wrócili. Nick przed kilkoma dniami po prostu przepadł i nikogo ta wiadomość nie ucieszyła. Był teraz drugą osobą, którą musieli odnaleźć, a to wcale nie było takie proste, jak mogło na początku się im wydawać.

- Macie jakieś nowe informacje? - Shan nie odpuszczała chłopakom, od samego wejścia do domu, chcąc wiedzieć jak najwięcej.

- Nic co byłoby nam potrzebne - warknął Luke, rzucając niezadowolony torbę tuż obok drzwi i wyszedł na przestronny balkon.

- Wszystko z nim w porządku? - Kira zapytała po chwili, widząc jak wszyscy podążają zmęczonym wzrokiem za sylwetką przyjaciela. Dziewczyna z reguły starała się zbyt wiele nie odzywać, wiedziała że wciąż ich zaufanie do niej jest bardzo kruche, a chęć pomocy im wcale nie sprawiała, że została od razu jedną z nich.

- Jak ty byś się zachowywała, gdyby zniknął ktoś, kto jest dla ciebie cholernie ważny? - wszyscy spojrzeli zaskoczeni na Shanley, która utkwiła wzrok za balkonową szybą. - Nie udawajcie, że tego nie widzicie - dziewczyna wywróciła oczami - Nie przyzna się do tego, bo to Luke, ale naprawdę cholernie mu na niej zależy.

Shanley nie myliła się w swoich słowach. Luke schował twarz w swoich dłoniach, chcąc zignorować słowa przyjaciół, których nie stłumiły szyby uchylonych drzwi balkonowych. Blondynka jak mało kto potrafiła rozszyfrować jego myśli, dobrze wiedziała co czuł do Lively i jak cholernie bał się do tego przyznać. Nie chodziło tu już tylko o strach przed miłością, ale również o strach o życie. Bo mimo, że tym razem największym zagrożeniem dla Lively jest Elyas, Luke nie mógł być pewien, że gdyby była z nim, nie byłaby na celowniku kogoś innego. Ale nie było jej teraz. Poświęcił wiele, aby ją odnaleźć, jednak na marne. Pozostawało mu tylko i wyłącznie ostatnie wyjście, które za wszelką cenę chciał ominąć, jednak z każdą chwilą zdawał sobie coraz bardziej sprawę z tego, że to jego ostatnia szansa. Kiedy Calum pojawił się obok niego, odpalając papierosa, sam sięgnął do kieszeni po paczkę dobrze znanych mu Marlboro i wyciągnął jednego. Na zmianę wypuszczali dym ze swoich ust, milcząc. Cisza w tym momencie, była najlepsza dla nich obu.

- Wiesz dlaczego Cooper zniknął, prawda? - Luke zaskoczony przeniósł wzrok na przyjaciela, który nadal wpatrywał się w obraz przed sobą. Westchnął głośno, zdając sobie sprawę, że powinien powiedzieć im to już dawno.

- Uwierzył, że tak odnajdzie Liv, że jeśli dobrze się postara to oni uwierzą mu, że znów jest przeciwko nam.

- Dobrze wiesz, że Turner nie jest tak naiwny! I tak po prostu pozwoliłeś mu to zrobić?!

- A jak mogłem go zatrzymać, siłą? On zrobi dla niej wszystko...

- Zupełnie jak ty! - Cal wyrzucił wypalonego peta, przydeptując go butem. - Tylko nie potrafisz uwierzyć, że ona bardziej kocha ciebie - brunet odwrócił się do przyjaciela plecami i zniknął znów za szklanymi drzwiami.

Luke zacisnął mocno dłonie w pięści, odwracając się za sylwetką chłopaka. Nie potrafił uwierzyć w jego słowa, bo jak ona, delikatna, wrażliwa i przede wszystkim nieświadoma życia w jego świecie, mogłaby kochać kogoś takiego jak on. Przetarł dłońmi zmęczona twarz i wyciągnął telefon, ściskając go mocno, sprawdzając godzinę. Miał ostatnią szanse, aby odnaleźć ją, nie miał czasu, aby czekać na coś, co nigdy się nie wydarzy.

***
Luke zatrzymał się na kilka chwil przed drzwiami głównego komisariatu w Sydney i zdejmując czarne okulary wszedł do środka. Ogromny, ciemny i identycznie urządzony jak inne posterunek, nie wywierał na nim dobrego wrażenia. Zawsze było to ostatnie miejsce, w jakim chciał się znaleźć, sprytnie je omijając. W niedużym holu przywitał się uściskiem dłoni, z mężczyzną za wysokim biurkiem, który tylko skinieniem głowy bez zbędnych pytań pozwolił mu udać się dalej. Nie bywał w budynku zbyt często, jednak idealnie znał drogę do pokoju, do którego zmierzał już nie po raz pierwszy. Zatrzymał się przed ciężkimi drzwiami, czytając w myślach złoty napis "Zastępca komendanta". Zaśmiał się pod nosem, kręcąc z niesmakiem głową, jednak po chwili nacisnął pozłacaną klamkę, sprawiając że drzwi pod jego siłą ustąpiły, a sam znalazł się w dość niewielkim, ciemnym gabinecie. Mimo, że za oknem panował gorący słoneczny upał, to w pomieszczeniu dzięki przysłoniętym roletom i wentylatorowi ustawionemu tuż obok biurka, pozostawał przyjemny chłód. Luke przyjrzał się pomieszczeniu, które od jego ostatniej wizyty uległo kilku zmianom, ale wciąż za brązowym biurkiem, zasiadał ten sam mężczyzna. Blondyn podniósł niechętnie swój wzrok na nowego gościa w jego gabinecie, jednak dostrzegając przed sobą Luke'a, wstał energicznie ze swojego miejsca, zasuwając jednym ruchem rolety, w dzielącym ich od korytarza oknie.

- Dawno cię u mnie nie było - mężczyzna ponownie zajął swoje miejsce za biurkiem, jednak odłożył na dość sporą kupkę, papiery wypełniane chwilę wcześniej.

- Rok to jednak szmat czasu, nie uważasz? - Luke podrzucił w dłoni zabraną z blatu piłeczkę, podchodząc do okna i rozchylając palcami zasłonięte białe rolety.

- Czego potrzebujesz?

- Nie uważasz, że powinieneś mi się odwdzięczyć? Gdyby nie mój nagły wyjazd, nie siedziałbyś teraz za tym biurkiem.

- Dobrze wiesz, że ten wyjazd przysłużył się również i tobie!

- Nie chrzań Alex! Gdyby Twoi koledzy powiązali mnie w jakikolwiek sposób z gangiem Blackthorna, nigdy nie mógłbyś dostać tej posady. Przecież wiadomość, ze twój brat jest gangsterem, zniszczyła by twoją karierę - Luke uderzył mocno dłonią w blat przed twarzą chłopaka, wywracając kubek stojący na nim.

- Ciszej - Alex warknął groźnie, spoglądając na drzwi za plecami brata. - Czego chcesz w zamian?

Luke uśmiechnął się pod nosem zadowolony z osiągnięcia celu i oparł się obiema dłońmi o brązowy blat. Nigdy nie chciał prosić o pomoc brata, głównie dlatego, że to on sam nigdy nie chciał utrzymywać z nim kontaktów. Jednak kiedy ponad rok wcześniej, pojawił się pod posiadłością Blackthorna, zgodził się wyjechać, zostawiając wszystko. Dobrze wiedział, że po części mężczyzna ma rację, jednak nie do końca wiedział co sprawiło, że jego decyzja była tak szybka. Na przekór losowi starszy Hemmings żył zgodnie z prawem, co zdecydowanie kłóciło się z tym co robił jego młodszy brat.

- Potrzebuje wszystko co masz na Elyas'a Turnera.

- Po co ci to?

- Przecież nigdy nie interesowały cię moje sprawy.

- Interesuje mnie wszystko, co ma jakikolwiek związek z tym miastem - Alex przyjrzał się bratu mrużąc oczy. Luke nie rozumiał znaczenia jego słów, ani dziwnego powiązania Elyas'a ze sprawami Sydney. - Turner jest gościem na corocznym balu organizowanym przez władze.

- On i bal miasta? To cholernie śmieszne, że syn Blackthorna bierze w czymś takim udział.

- Syn? - Alex zaskoczony wypuścił z dłoni trzymany długopis, który stoczył się z blatu i upadł na podłogę. - Myślałem, że tylko jego córka będzie tam jako członek jego rodziny. Blackthorn zawsze miał wtyki w mieście, ludzie uważali go tu za szanowanego przedsiębiorce.

- Lively? Ona też jest na liście gości?

- Jest jednym z honorowych gości, jako reprezentantka zmarłego ojca. Ale co ty masz z nią wspólnego? To jej szukasz?

- Nie powinno cię to interesować! - Luke szybko zmieniał temat, uważając że to że prosi o pomoc brata, nie oznacza tłumaczenie się przed nim z tego co robi. - Teraz powinieneś zastanawiać się, jak załatwisz mi wstęp na ten bal!

______

dziękuję, że jesteście.
To wszystko jest dla mnie cholernie ważne.

Revenge | l.h (EIDS cz.II)Where stories live. Discover now