Theatrum mundi

627 43 21
                                    

Theatrum mundi - motyw w literaturze, przedstawiający świat jako spektakl, a zamieszkujące go istoty jako bezwolne marionetki grające określone, niewiele znaczące role w sztuce świata.

OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera kiepskie żarty i tematykę, która była wałkowana jakiś milion razy :v

Tik-tak, tik-tak, tik-tak.

W ciszy panującej w domu tykanie zegara zdawało się głośne niczym wystrzały armatnie. Sans westchnął i oparł głowę na zwiniętej pięści, palcami drugiej dłoni nieświadomie wystukując rytm na stole.

Tik-tak-stuk, tik-tak-stuk.

Wstał z krzesła i powlókł się na piętro, wciskając dłonie do kieszeni i próbując zignorować wypełniającą go czarną rozpacz, co przychodziło mu z coraz większą łatwością. O tak, w ignorowaniu wszystkiego był prawdziwym mistrzem.

Drzwi do pokoju Papyrusa były uchylone. Sans zajrzał do środka i poczuł mimowolny podziw, gdy ujrzał perfekcyjny ład – jak zawsze. Gładko pościelone łóżko, figurki ustawione na stoliku, żadnych naczyń czy śmieci przy komputerze.

W tym porządku było coś przerażającego. Jakby nikt tu nie mieszkał.

Może to zasługa scenariusza. Miło z jego strony. Tak było o wiele łatwiej, niż gdyby Sans miał sprzątać ten pokój za każdym przeklętym razem.

Uświadomił sobie, że nadal stoi w progu, wpatrując się tępo w jakiś punkt przestrzeni. Warknął z irytacją, zamknął drzwi i poszedł do swojego pokoju, który jak zwykle wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado – prawdziwe, nie to śmieciowe, wirujące cicho w kącie. Sans usiadł na skraju łóżka, opuścił głowę i zamknął oczy. Miał jeszcze parę minut.

Tik-tak, tik-tak, tik-tak.

To zazwyczaj nie trwało długo. Może powinien już tam iść?

Nie, jeszcze zaczeka. Być może tym razem człowiek zdecyduje się na okazanie łaski... Już od dawna nie miało to miejsca, ale Sans nadal pamiętał swoją ulgę, gdy po raz pierwszy zobaczył Papyrusa wracającego do domu po walce. Chyba się wtedy rozpłakał. Idiotyczne. Nie znał jeszcze możliwości scenariusza, nie sądził, że zakończenie może być inne. Myślał, że człowiek zawsze będzie zabijał jego brata.

W zasadzie nie mylił się. Z całej masy linii czasowych, których był świadkiem, pamiętał zaledwie dwie lub trzy, które nie zakończyły się śmiercią Papyrusa. Może to i dobrze. Gdyby przyzwyczaił się do łaski, zabójstwo byłoby dla niego o wiele bardziej szokujące i dobijające. A tak... mógł przynajmniej trzymać się iskry nadziei, szepczącej mu: „Tym razem może być inaczej. I pomyśl tylko, jaka to będzie miła niespodzianka!"

Ta nadzieja była wszystkim, co mu pozostało.

Z ociąganiem zsunął się z łóżka, podszedł do komody i otworzył jedną z szuflad. Wsunął dłoń pod ubrania i po chwili wyciągnął sporej wielkości słoik z grubego szkła, z zakrętką ozdobioną pełnym zawijasów napisem: Papyrus.

Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzył. Ten słoik był przedmiotem skrywającym w sobie tyle przewrotnej ironii, że Sans mógłby uznać to za całkiem zabawne, gdyby gustował w czarnym humorze.

Przeznaczenie słoika zmieniało się w zależności od linii czasowej.

Gdy człowiek okazywał łaskę, Sans spędzał długie godziny zamknięty w swoim pokoju, zmieniając słoik w małe dzieło sztuki. Kiedyś wypełnił go kolorowym, iskrzącym piaskiem, tworząc ciekawy wzór, innym razem wykleił surowym makaronem napis Dla najlepszego brata na świecie... Później opakowywał swoje dzieło i wręczał bratu na urodziny. Było w tym coś mrocznego, w końcu młodszy szkielet, widząc na pokrywce swoje imię, nawet nie podejrzewał, że umieszczenie go tam miało czasem zupełnie inne znaczenie.

Opowiadania UndertaleWhere stories live. Discover now