Nie poddawaj się - 4/4

423 37 76
                                    

Sans otworzył oczy i wziął głęboki oddech. Wsłuchał się w swoją duszę, szukając zwykłej rozpaczy i poczucia beznadziei, ale...

Ale ich tam nie było.

Zostały zastąpione przez spokój. Całkowity, przyjemny spokój, nie otępienie, nie pustkę.

Spojrzał w bok i drgnął z zaskoczenia, gdy zobaczył śpiącego obok niego Papyrusa.

No tak. Wszystko sobie przypomniał. Okropną noc, pojawienie się Papyrusa, rozmowę...

Jego słowa.

Uśmiechnął się, jego duszę zalała ciepła fala wdzięczności, szczęścia i miłości. O rany, naprawdę miał najlepszego brata na świecie.

Nie zasługujesz na niego, odezwała się ostatnia, słaba czarna myśl, ale Sans potrząsnął głową.

To nieprawda, zamknij się wreszcie.

Wnętrze pokoju było jasne, oświetlone przez promienie słońca wpadające do środka przez niezasłonięte okno. To było niezwykłe światło, takie... naturalne, gładkie, ciepłe. Przepiękne. Mdłe latarnie w Snowdin i kryształy na sklepieniu Podziemia mogły się przy tym schować.

Sans powoli wstał z łóżka, uważając, żeby nie obudzić śpiącego spokojnie brata, i podszedł do okna.

Niemal się zatoczył, przytłoczony ogromną ilością silnych emocji, wśród których zdecydowany prym wiódł czysty, niczym niezmącony zachwyt.

Westchnął, oparł łokcie na parapecie. Mieszkał w tym miejscu od kilku miesięcy, ale okolica zawsze wydawała mu się nudna i wyblakła, może nawet ponura. Dopiero teraz widział, jak piękna i pełna kolorów jest, jakby ktoś po drugim czasie zdjął mu z oczu okulary przeciwsłoneczne.

Jakby przez ostatnie miesiące naprawdę mentalnie pozostawał w Podziemiu.

Roześmiał się cicho. Nareszcie oficjalnie wyszedł na powierzchnię. Trochę późno, ale... przynajmniej to zrobił. Powoli wyrywał się z ciemności, która spowijała go od tak dawna.

Może tak to działało – musiał wpaść w najgorszy do tej pory dół, żeby mogła nastąpić jakakolwiek poprawa.

- Dzień dobry, bracie – wymamrotał Papyrus, przeciągając się i ziewając. Sans spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.

- Heja, brachu.

Papyrus wstał, znów się przeciągnął, aż zatrzeszczały kości, zrobił kilka skłonów i przysiadów. Zawsze zwarty i gotowy od samego rana, nawet po trudnej nocy. Nic dziwnego, że Sans był w stanie jedynie stać i wpatrywać się w niego w niemym podziwie.

- Um... jak się spało? – rzucił. – Miałeś jeszcze jakieś... sny?

Papyrus pokręcił głową.

- A ty, Sans?

- Nie, było okej – odparł Sans, wzruszając ramionami. Znów przeniósł wzrok na widok za oknem, wyrwało mu się kolejne ciche westchnienie. – Wiesz... przepraszam za wczoraj. Dzisiaj. Znaczy, za to, co się działo... w nocy.

- Rany boskie, Sans! – fuknął Papyrus, opierając dłonie na biodrach. – Ze wszystkich rzeczy, za jakie ostatnio przepraszasz, ta jest zdecydowanie najbardziej absurdalna!

Sans niepewnie pokiwał głową. Naprawdę chciał przestać ciągle za wszystko przepraszać, nie marzył o niczym innym. Przeprosiny wydawały mu się jednak konieczne. Czuł, że Papyrus miałby do niego żal, gdyby nie przepraszał za wszystkie swoje błędy i głupie zachowania, ale gdy to robił, było jeszcze gorzej.

Opowiadania Undertaleजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें