Possession AU, 4/5

105 10 5
                                    

Od razu wrzucam resztę, bo znalazłam opko na pendrivie i nie muszę się już bawić w ręczne formatowanie.

Sans z jakiegoś powodu jest bardzo wytrzymały. Hm. Albo byłam wtedy głupia i nieobeznana, albo wykorzystałam informację z gry - o tym, że zabijanie musi być podparte pragnieniem.
Inna sprawa, że to nie dusza Sansa jest atakowana, lecz jego ciało, więc być może kierowałam się właśnie tym ¯\_(ツ)_/¯ 

Spokój. Cisza.

Im dłużej Papyrus pozostawał poza kontrolą, tym mniej czuł. Może to i dobrze. Przynajmniej nie czuł pełni bólu, który zadał mu atak Sansa.

Uderzenie magii było takie dziwne. Słyszał wszystko i nawet... w pewnym sensie widział. Gdy blaster wystrzelił, Flowey próbował wyciągnąć Papyrusa z otchłani, zmusić go do odzyskania pełni czucia choć na kilka sekund, ale on zaparł się i dał radę utrzymać się z dala od własnego umysłu. Nie chciał czuć tego bólu i nie chciał, żeby Sans musiał słuchać jego krzyków.

Sytuacja była już wystarczająco trudna.

Wiedział, w jakim jest stanie. A może raczej – w jakim stanie jest jego ciało, które w tej chwili było tylko narzędziem w rękach Floweya?...

Zdawał sobie sprawę ze zwęglonych kości, pęknięć na rękach, nogach i nawet na żebrach, oraz z wielkiej, poczerniałej na brzegach dziury w prawej dłoni. Raju, czasami zapominał, jak potężny potrafi być Sans. Może to i dobrze. Może ten koszmar skończy się szybciej, niż myślał.

-=-

- Atakuj!

Sans odskoczył gwałtownie, strumień pocisków uderzył w ziemię tuż obok niego.

- Przestań robić uniki, atakuj!

Znów odskoczył, upadł na śnieg. Był wyczerpany. Nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku.

Ostatkiem sił odturlał się na bok w ostatniej chwili, by uniknąć zmiażdżenia przez ogromną, wyczarowaną przez Papyrusa kość. Próbował wstać, ale jego ręce i nogi trzęsły się, nie mógł się podnieść. Znów padł bezwładnie. Miał dosyć. Ostatnie kilkanaście minut było wypełnione atakami Floweya, które wysysały z niego energię. Nie miał już siły robić uników. To było beznadziejne.

- Wstawaj. – Flowey znowu przemawiał ustami Papyrusa, jakby Sans nie był już wystarczająco przerażony.

- N-n-nhhhh – wykrztusił, zbyt zmęczony, żeby złożyć sensowne zdanie lub choćby wyartykułować jedno słowo. Podjął kolejną próbę podźwignięcia się z ziemi, ale nie dał rady.

- Spójrz na siebie, Sans. A mogłeś tyle osiągnąć. – Warkoczący głos Papyrusa przenikał do czaszki Sansa, który skulił się, mając wrażenie, że jego głowa za chwilę eksploduje. – No cóż, miło się z tobą gadało. A ten blaster był naprawdę fajny. Żegnaj!

Rozległ się świst, gdy kolejna wielka kość pojawiła się w powietrzu. Sans zamknął oczy. Był za słaby, żeby walczyć z Floweyem. Przegrał.

- Nie! Sans!

Prawdziwy głos Papyrusa...

Sans zacisnął zęby i skupił się na otoczeniu, tak jak zawsze. Wsłuchał się w buzującą w sobie magię, rozejrzał się, patrząc przez jej pryzmat. Po ułamku sekundy znalazł to, czego szukał - niewielkie rozdarcie w rzeczywistości.

Skoczył.

Kość uderzyła w śnieg, ale Sansa tam nie było, znalazł się kilka metrów dalej, oddychając ciężko.

Opowiadania UndertaleTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon