LUMINAR

117 9 0
                                    

    Światła Tokio przeganiały mrok na tyle wystarczająco, aby poczucie strachu nie mogło na dłużej zagościć w sercach jego mieszkańców. Blaski nocnego krajobrazu jednej z największych metropolii świata zachwycały, a to przynajmniej w pierwszej chwili poczuł I.

Siedząc na tarasie widokowym w mieszkaniu, zapatrzył się w migotliwe morze świateł. Zapalił przy tym papierosa, przymknął powieki i słuchał. Chciał poczuć każdy dźwięk miasta. Każdy pojedynczy głos. Każdy szept. Oddech. Mrugnięcie. Każde bicie serca.

— Wszyscy przestali się bać. Tak, jakby zapomnieli o tym, co wydarzyło się dziewięć lat temu — wyszeptał z boleścią i zgasił papierosa na metalowej balustradzie, niedopałek zaś rzucił w mrok. Odszedł, gryząc z zastanowieniem wargi, czując na języku mocny smak tytoniu.

— Dziewięć lat. Do cholery — mruknął, wchodząc do środka apartamentu. Lokum należało do jednego z przyjaciół I, który zgodził się użyczyć mu tej przestrzeni podczas jego pobytu w Japonii. Lubił takie miejsca — jasne, pozbawione przepychu, proste. Gdyby miał zostać gdzieś na dłużej, urządziłby tak swój dom. W jego przypadku było to jednak niemożliwe.

I nie posiadał bowiem stałego miejsca pobytu, podróżując od ponad piętnastu lat po całym globie. Tam, gdzie otrzymywał zlecenie, zatrzymywał się na dłużej. Zwykle takie przystanki trwały tydzień, może dwa. Nigdy nie więcej niż miesiąc. I miał więc jedną zasadę — nigdy nie przywiązywać się. Do żadnego miejsca i człowieka. Nic nie mogło być mu bliższe. Czasy, gdy nawiązywał jakiekolwiek relacje, zostały w jego wspomnieniach – w Wammy's House.

— Dziewięć lat. Już tak dużo czasu bez ciebie — stwierdził i usiadł na szerokich, białych jak śnieg meblach w salonie. Jedynym źródłem światła były LED-owe lampki na granicy ściany i posadzki, dlatego nadały one pomieszczeniu wyjątkowo estetycznego wyglądu. I zachwycił się jeszcze bardziej. Przygaszone światło w środku, na zewnątrz jego nieskończone rozproszenie.

— Zaskakująco dobrze — powiedział. Wyciągnął nogi przed siebie i zamknął oczy. Nadsłuchiwał ciszy, jaka wypełniania mieszkanie. Żaden sprzęt elektroniczny nie wydawał zbyt głośnego dźwięku, aby móc zagłuszyć spokój pomieszczenia.

Harmonia jednak istnieje w tym gnijącym od środka mieście — pomyślał. Potem uśmiechnął się szeroko, bardzo szeroko.

— Do czasu. Wszystko pogrąża się w chaosie — zakończył swoje myśli na głos i wstał. Wtedy też usłyszał, jak w kieszeni jego kurtki zadzwonił telefon. Skrzywił się i niechętnie skierował się na korytarz. Ktoś dzwonił bardzo upierdliwie, bowiem po szóstym sygnale nadal nie zniechęcił się. I dopiero wtedy wyciągnął urządzenie, odblokował i przyłożył do ucha, trzymając telefon do góry nogami.

— No? — zaczął. Po drugiej stornie usłyszał głośne westchnięcie.

Nie śpieszyło ci się.

— Jak zwykle. Ale musisz przyznać, że w innych sprawach wykazuję się większym zainteresowaniem.

Tu masz rację. Mamy kolejne wezwanie.

— Ocho, gdzie tym razem? — spytał, a jego rozmówca wysłał mu dokładną lokalizację. I otworzył ją przez aplikację mapy i zacmokał z wrażenia. — Trzy przecznice dalej ode mnie. Myślisz, że wie...?

Musisz sam to sprawdzić. Wyślemy tam kogoś, do ochrony przypadkiem.

— Przypadkiem nie chcę tam nikogo widzieć! Nie musisz tego robić! — zagrzmiał nagle I i rozłączył się. — Przeklęty, białowłosy gówniarz...!

Schował telefon do kieszeni i zamyślił się, łapiąc za burzę ciemnych loków na głowie. Robił tak zawsze, kiedy przyszło mu do intensywnego opracowania planu w ciągu tak niewielkiej ilości czasu. Trzy sekundy wystarczyły, aby każdy szczegół został uporządkowany w odpowiednie miejsce, a całość ułożyła się w jednolity ciąg wydarzeń.

NAMELESS GODSDonde viven las historias. Descúbrelo ahora