ORBUM

21 2 0
                                    

         Każde inne miejsce wydawało się być bardziej odpowiednie do siedzenia, niż schody na piętro, dlatego I usiadł tuż przed nimi. Nauczył się już na pamięć rytmu powstałego przez pracę wentylatora, zapamiętał dokładnie rozmieszczenie beczek w pomieszczeniu na dole. Magazyn zapadł w jego pamięć tak mocno, że udoskonalił ich drogę ucieczki. Gdyby istniała taka konieczność, mógłby żądać wypuszczenia ich, posługując się jedynie zapalniczką. I uznał jednak, że będzie to rozwiązanie ostateczne, gdy wszelkie inne sposoby okażą się nieskuteczne. Pozwolił sobie przy tym na zdjęcie kominiarki i poczucie na własnej skórze powietrza, którym w chwili swojej śmierci oddychał Light Yagami. Mówił przy tym do Tenmy, dlatego w półmroku magazynu, kontynuował swoją opowieść:

— Jakby to powiedzieć... Dorastałem całkiem dobrze. Wokół naszego wspólnego, dużego domu, chociaż powinien nazywać go sierocińcem... Nieważne. W każdym razie, wokół domu rosły gęste, niskie drzewa. Gdy miałem sześć czy siedem lat, wydawało mi się, że to był najgęstszy las w całym moim życiu. B, to znaczy Beyond, długo przekonywał mnie, że spotkam tam same potwory. Brał mnie tam na spacer, gadał te swoje wywody, po czym straszył. Zawsze, ale to zawsze nie chciałem z nim przebywać, bo, po pierwsze, był odrażający, a, po drugie, zwyczajnie śmierdział. Tylko shinigami śmierdzą gorzej... W każdym razie, gdy mnie tam zostawiał, bałem się wrócić sam. Chyba płakałem, jeśli dobrze pamiętam. Wtedy jeszcze nie miałem takiej jasności umysłu. No... Gdy tak wtedy ryczałem, myślałem sobie, co by było, gdybym przestał się bać. To znaczy... Nie żebym nagle stał się odważny. Po prostu zaakceptował strach. Zgodził się na ewentualną przegraną i działanie tego, czego się bałem. No i tak zrobiłem. Dużo łez mnie to kosztowało, ale udało się. I dopiero wtedy odkryłem, że nigdy tak naprawdę nie miałem powodów do czucia strachu. Bo... On też wtedy był w Wammy House. — I na dłuższą chwilę zamyślił się, pozwalając, aby jego wspomnienia odżyły w pełni. — On... Pomagał nam wszystkim. Jego pomoc nie była jednak bezinteresowna, a bezwzględna. Bo zawsze oczekiwał po niej czegoś, co miało nas uczyć myślenia. Taka bezwzględna nauka wynikająca z pomocy. Miał takie prawo, bowiem nie pamiętam, aby mylił się kiedykolwiek. Także w kwestii Kiry. — I skończył bawić się jedną stroną swoich loków, przechodząc do następnych pasm. — Od początku miał jednego podejrzanego, tak wynika z plików, jakie zostawił na swoim komputerze. Wtedy... Miałem z nim rzadki kontakt, głównie na zawodowym poziomie. Czym to się wtedy zajmowałem...? Meksykańskimi przemytnikami w Nepalu. Zaskakująca sprawa, chociaż zdecydowanie nudniejsza niż sprawa Kiry. Szlag... Nikt nie wiedział, że notatnik jest tak niebezpieczny, że wystarczy znać czyjeś imię i twarz, aby go posłać na drugą stronę.

— A te shinigami? Co z nimi? Widziałeś je? — spytał Tenma, wciąż czując wątpliwość, gdy słyszał o bogach śmierci.

— Nie, doktorze. Ale Matsuda i poprzednia Grupa Dochodzeniowa już tak. No i chyba mój szef, mały karakan. Tego mi nie powie nigdy, albo przynajmniej do czasu, gdy sam nie zobaczę jednego z nich — odrzekł I, rozglądając się nieco. — A Johan? Jeśli się okaże, że jest gdzieś w Japonii, będzie doktor usiłował go ponownie zabić?

Tenma zjeżył się na to pytanie, czując ścisk w brzuchu. I szeroko uśmiechnął się na jego reakcje.

— Spokojnie, doktorze. Jego zeznania mogą okazać się kluczowe w wielu sprawach. O ile zechce mówić.

— O ile w ogóle tu jest.

— Ile może mieć teraz lat?

— Tyle, ile Nina, czyli czterdzieści jeden.

— Więc całe życie jak bez życia...

— Całe życie bez życia.

Tenma westchnął, detektyw także. Następnie zamilkli, oddając się swoim myślom. Kenzo doszedł do wniosku, że poznawanie historii detektywa zmuszało go do pozornego zachowania spokoju. Wspólna rozmowa pozwoliła także I nie oddać się pod kontrolę emocji. Uznał, że lepiej pożalić się nie wprost na własne życie. Nie miał co ukrywać — jego los wyglądał podobnie. Będąc członkiem Wammy's House, miał dostęp do niebezpiecznych informacji, niedostępnych dla zwykłych ludzi. Ten przywilej miał jednak swoją cenę. Nie posiadał stałego adresu zamieszkania, ostatnim takim miejscem był sierociniec w Winchester. Żył od sprawy do sprawy, od jednego śledztwa do drugiego, z kraju do kraju. Byle przetrwać, byle żyć. Uśmiechnął się kpiąco na myśl, jak irracjonalne stało się jego podejście, odkąd zasiadł przed schodami — jednymi świadkami odejścia Kiry.

NAMELESS GODSWhere stories live. Discover now