ROSARIUM

19 2 0
                                    

  Chociaż Tenma dawno tego nie robił, przeżegnał się, gdy w końcu samochód prowadzony przez tego szalonego mężczyznę zatrzymał się, a on mógł wysiąść i złapać oddech. Przez wiele chwil jechał z przyciśniętymi do ciała dłońmi, modląc się, aby nieobliczalny kierowca zawiózł ich w jednym kawałku. Z parkowaniem nie miał większego problemu — wjechał po prostu na wolny fragment chodnika, wyłączył silnik i wysiadł. Mężczyzna ten, zadowolony z siebie jak nigdy, spojrzał na Tenmę, po czym uśmiechnął się nieco.

— Zbladł doktor — mruknął, wyciągając telefon z kieszeni.

— No co ty nie powiesz... — wtrącił Tenma pod nosem. Tamten napisał pośpiesznie wiadomość, po czym skinął, aby Tenma udał się za nim. Ruszyli wspólnie pomiędzy budynkami, które za łagodnym łukiem kończyły się ogrodzeniem otaczającym magazyny portowe. Kenzo widział je już z daleka, głowiąc się, gdzie przez noc przebywała jego córka. W tym samym czasie tamten nagle zadzwonił.

— No. Wiem. Idziemy. Czekaj no, mam drugie połączenie — powiedział, kliknął na ekran, po czym kontynuował: — Tak, wiem, wiem. Udaję się właśnie do Grupy Dochodzeniowej. Wiem. Tak. Tak. Oczywiście. Tak. N... Wiem. N, zdaję sobie z tego sprawę. Wszelkie środki ostrożności zostały zachowane. N, rozumiem. Tak, będę cię informował o wszystkim. Tak. Do usłyszenia.

Tenma zmarszczył czoło, czując jeszcze większy niepokój. Tamten w żaden możliwy sposób nie przedstawił mu się, a teraz, gdy otrzymał dziwny telefon, kilkukrotnie zwrócił się do swojego rozmówcy w krótki sposób — literą N. Mężczyzna zaczął się zastanawiać, kim byli ludzie, którzy prowadzili go w nieznanie miejsce.

— Przepraszam... Panie... — zaczął, lecz tamten jedynie przewrócił oczami, wracając do swojego pierwszego połączenia.

— Żaden pan, doktorze. I — fuknął, następnie powiedział do telefonu: — Biały karakan dzwonił. Kontroluje nas, dlatego uważajcie podwójnie. Zaraz jesteśmy. — Skończywszy rozmowę, rozłączył się i spojrzał na Tenmę: — Poważnie, proszę mówić do mnie I.

— To jakiś pseudonim? — zdumiał się Tenma, a tamten pokiwał głową.

— Tak.

— Świetnie — odrzekł Kenzo, czując ścisk od natłoku myśli. I uśmiechnął się krzywo i przyśpieszył kroku, aby na czas dotarli w wyznaczone miejsce.

Była to aleja za ostatnim domem, którego ściana graniczyła z niewysokim płotem, a dalej, gdzie tylko sięgnąć wzrokiem, tam rozciągała się dzielnica wypełniona labiryntem magazynów. Tam też stał człowiek, ubrany w garnitur, z elegancko zaczesanymi włosami do tyłu. Tenma ocenił, że był nieco przed czterdziestką, chociaż jego błyszczące oczy wskazywały na zdecydowanie większe doświadczenie niż wiek mężczyzny. Na widok I i Tenmy, tamten nieznacznie się uśmiechnął.

— Jak zawsze, o czasie — powiedział do I, po czym spojrzał na Tenmę. Kenzo nie miał pojęcia, kim był mężczyzna, lecz nie musiał długo czekać na wyjaśnienia.

— Doktorze, detektyw Matsuda Touta. Matsuda, doktor Tenma Kenzo — przedstawił ich, po czym wsadził ręce do kieszeni, skupiając swoją uwagę na płocie za plecami Matsudy. Tenma postarał się uśmiechnąć do nowo poznanego policjanta przyjaźnie, jednak myśl o jego córce nie dawała mu spokoju. Matsuda nie okazał żadnych oznak niezadowolenia, dlatego Tenma uznał, że należało zakończyć te przywitanie i przejść do konkretów.

— Niezwykle miło mi doktora poznać. A, I... Nie pojawił się tutaj nikt od czasu ich wyjazdu — zaraportował Matsuda. I skinął głową.

— Rozumiem. Kto wyjechał?

— Trzy osoby. Chłopak, biały mężczyzna i Azjata, prawdopodobnie Japończyk. Nie rozmawiali ze sobą, więc nie mogłem ocenić — odparł. I spojrzał na niego z zadowoleniem.

NAMELESS GODSWhere stories live. Discover now