SLOWLY

46 1 0
                                    

Kenzo zamknął drzwi za sobą, zdjął buty, po czym odwiesił płaszcz i mokry od śniegu szalik. Zatrząsł się z zimna, myśląc jedynie o kubku gorącej, słodkiej herbaty.

Nina wyjrzała z salonu, uśmiechając się szeroko do niego.

— Ponad dwie godziny ciebie nie było.

— Korki — odparł, zerkając na zegar w salonie. — Dieter zapewne zdążył odwieźć Reichweina.

— Ano tak.

— A gdzie Hana i Emiko? — spytał, wchodząc w głąb domu.

— Na górze. Emiko pokazuje coś ze swojej sztuki naszej małej — odparła Nina, podchodząc do niego. Kenzo na chwilę zapomniał o potrzebie herbaty, znajdując rozgrzanie w inny sposób, znacznie bardziej skuteczniejszy i milszy.

Nina położyła dwoje dłonie na jego ramionach, a on przytulił ją tak, jak tego chciała. Przez trzy dni byli w otoczeniu ludzi, nawet tak bliskich, ale jednak ludzi. Nina tęskniła za chwilą, gdy byli chociaż przez chwilę sami. Kenzo także za tym tęsknił, dlatego gdy poczuł swoją żonę blisko własnego ciała, ucałował ją. Najpierw w pachnące włosy, potem w słodkie usta, następnie w szyję, tuż pod uchem, wywołując u niej tę samą reakcję, co zawsze — śmiech i pozorne zawstydzenie.

— To, że jest ciemno, nie oznacza, że dzieci śpią — wyszeptała mu do ucha, ucałowała, po czym zabrała go do kuchni.

— Dzieci? To chcemy mieć ich więcej?

Nina zaśmiała się jeszcze głośniej, włączając czajnik, aby zrobić im herbatę.

— Panu doktorowi poszło na mózg od zimna.

— Nieprawda. Głowę mam jeszcze sprawną. Reszta też się jakoś trzyma.

Nina ucałowała go jedynie, po czym przygotowała dla nich herbatę z miodem i rozgrzewającym imbirem. Zalała, gdy woda zagotowała się, po czym podała mężowi. Wspólnie usiedli w kuchni, ona na blacie, on w jej uścisku.

— Dzwonił do mnie jakiś numer, chyba z godzinę temu — przypomniało jej się, gdy bawiła się jego włosami.

— Nawet w Boże Narodzenie nie masz spokoju?

— Nie, nie. To nie był ten numer.

— Nie ten? To jaki? Masz jakieś inne?

— Kenzo, wiesz... Chyba mam, bo ten sam numer zadzwonił do mnie w lipcu, gdy byliście w Japonii — powiedziała szeptem. Kenzo nagle zamarł, patrząc na nią ze zdumieniem.

— Co, jaki numer? Nina, czekaj...

Nie zaczekała, a Kenzo nie doczekał się wyjaśnień, nie z jej strony. Oboje wydali z siebie okrzyk zdumienia, gdy w jedno z kuchennych okien coś trafiło. Kenzo natychmiast zasłonił żonę, lecz, jak się okazało, nikomu nic nie groziło. W okno bowiem trafiła pokaźnych rozmiarów śnieżna, która rozbiła się na całej szybie. Oboje zaklęli, stając na równe nogi.

— Masz ty te swoje dzieci... Szlag — wtrącił Kenzo, pakując stopy w laczki. — Idę zobaczyć, kogo nie będę lubić.

— Idę z tobą.

— Ubierz kurtkę.

— Daj spokój — odparła mu Nina, łyknęła nieco herbaty, po czym razem, trzymając się za ręce, wyszli przez salon na zewnątrz.

Na taras nie spadła tak wysoka góra śniegu, jak na ogród, bowiem przy wejściu znajdowało się zadaszenie. Latem dawało cień, zimą zaś przestrzeń, z której mogli przez chwilę poobserwować ogród.

Ogród na zewnętrz był cichy, zamarły, jakby z innych czasów. Przykryty grubą warstwą śniegu, tonął w mroku wieczoru. Światło docierało jedynie do jego niewielkich fragmentów, tworząc na białej warstwie długie, mieniące się pasy. Kenzo wytężył wzrok. To właśnie na granicy światła i cienia ujrzał Bezimiennego.

Nina wstrzymała oddech. Serce łupnęło w jej piersi, a oczy, utkwione w tym samym punkcie, co spojrzenie męża, zapiekły ją od nagłych łez. Oboje przez chwilę myśleli, że śnią. Ale nie. On naprawdę tam był.

Stał po kolana w śniegu, przemarznięty, w kurtce zdecydowanie nie na taką pogodę. Drżał, a jego jasne włosy, nasiąknięte wilgocią, pokryły się lodem na końcówkach. Twarz, zawsze blada i nieskalana, jak dobrze pamiętali, pokryła się mocnym rumieńcem wywołanym przez mróz i wycieńczenie. Patrzył na nich bez mrugnięcia, w niespotykanym napięciu, oczekując, że to teraz oni podejmą właściwie kroki.

Kenzo zacisnął palce wokół dłoni swojej żony. Nie mógł czekać. Johan za długo czekał, aż ich dom będzie pusty. Ile spędził czasu w tym ogrodzie, Kenzo nie wiedział. Miał za to absolutną pewność, że dłużej tak nie mógł stać.

— Johan — rzekł jego imię, unosząc drugą rękę w stronę mężczyzny. — Chodź.

Johan otarł twarz, jednak nie ruszył się z miejsca. Nina zareagowała natychmiast, wiedząc, że tak długo wyczekiwany gość potrzebował odpowiedniego zaproszenia.

— Johan, chodź do domu...

— Wiem, dlaczego nie zginąłem — rzekł nagle Johan, a Nina zadrżała na dźwięk jego głosu. Kenzo zacisnął palce wokół jej ręki jeszcze mocniej, drugą nieustannie wyciągając w stronę Johana.

— To nie ma już znaczenia.

— Ma, doktorze Tenma. Nie zginąłem, bo... nie mam imienia. A nawet jeśli je mam, to go nie znam. I dlatego nie zginąłem.

— Wiem — odparł krótko Kenzo, robiąc krok w jego stronę. — A jeśli ci powiem, że znam twoje imię, to prawdziwe, jakie nadała wam wasza matka, to przyjdziesz? — spytał. Johan, chociaż zmarznięty i wycieńczony, znalazł w sobie iskrę, która pozwoliła mu na uśmiech.

— Przyjdę.

— Wspaniale. Więc chodź, Johan. W końcu chodź do domu. 



Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
NAMELESS GODSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz