BROUK

28 2 0
                                    

         Przedzierając się przez gęsto porośnięty lat, Iggy nie czuł skrępowania, aby wydawać z siebie przeróżne dźwięki. Naśladował małpy, potem słonie, przechodząc przez wszelkie znane mu psowate, kotowate i nieparzystokopytne. Nie ograniczała go żadna strefa zamknięta, dlatego nadwyrężał gardło, dając upust wszelkim emocjom.

Jego opiekun przysiadł w cieniu, podkurczył nogi pod brodę i sięgnął po szeleszczącą paczkę pianek. Otworzył ją, wziął kilka sztuk słodkości, po czym spałaszował je z niemalże obsesyjnym apetytem. Iggy w tym czasie zaczął kręcić się wokół własnej osi.

— A może... delfin?!

— Dlaczego nie żuk? — spytał starszy. Iggy natychmiast przestał się ruszać, patrząc na niego ze zdumieniem. Zakręciło mu się w głowie, więc chwiejnym krokiem zbliżył się do starszego.

— Żuk? A jakie dźwięki wydaje żuk? Lawliet, powiedz mi!

Tamten wcisnął sobie do ust kolejne pianki i wzruszył niedbale swoimi wątłymi ramionami. Iggy zaśmiał się donośnie, po czym wylądował kolanami w trawę, kładąc się obok Lawlieta zupełnie tak, jak kot obok swojego pana.

Starszy spojrzał na niego uważnie, jednak nic nie zrobił, objadając się piankami jedna za drugą. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, dopóki ten młodszy, mały i upierdliwie natarczywy, nie podniósł się z ziemi. Wyciągnął swoją dziecięcą rączkę w stronę Lawlieta, jakby domagał się zapłaty za swoje towarzystwo. Lawliet zamrugał leniwie powiekami, po czym niespodziewanie posłał w kierunku chłopca jedną z pianek. Iggy wrzasnął z rozbawieniem.

— Nie rób tak, marnujesz je!

— Nie mów mi, kiedy marnuję własne jedzenie, a kiedy nie, dobrze?

— Nie — zaśmiał się Iggy, kładąc sobie ręce na biodrach i wpatrując się w Lawlieta. — Będę ci ciągle mówił, co robić, dobra?

— Do czasu, żuczku. Do czasu.

— Bo co? — Iggy przeniósł swoje drobne rączki z siebie na kolana Lawlieta, opierając się o niego. Tamten zesztywniał, nie spodziewając się takiej bezpośredniości ze strony chłopca.

— Bo cię rozszarpię, żuczku. Wybebeszę wszystkie twoje narządy, rozwieszę flaki pomiędzy drzewami, mózg rozpołowię na wiele części, a oczy... rzucę mrówkom na pożarcie — wyliczył. Iggy, słysząc jego słowa, nie mógł przestać się śmiać.

— A serce? Co zrobisz z sercem, Lawliet?

— Z sercem? Niech pomyślę...

— To myśl szybciej, Lawliet!

— No dobrze... No więc, twoje serce... Obleję karmelem i nadzieję truskawkami.

— Pycha.

— Myślisz?

— Nie wiem. Ale...

— Nie ma ale. Po prostu wezmę twoje serce ze sobą.

***

Buczenie klimatyzacji zdawało się przypominać odgłos nadjeżdżającego pociągu w ciemnym, długim tunelu, z którego istniały dwa wyjścia. Albo można było biec przed siebie, nie patrząc pod nogi, na tory, albo radykalnie rzucić się pod nadjeżdżającą lokomotywę, wcześniej będąc omamionym nadzieją na dostrzeżenie pocieszającego światełka.

I przebudził się nagle, wyrwany ze swoich koszmarów sennych. Natychmiast poczuł ból, którego nie mogło wywołać jedynie nieudane marzenie szaleńca. Zagryzł wargi, przekręcając się na bok. Dopiero wtedy wrzasnął tak donośnie, że jego głos rozległ się po sali.

NAMELESS GODSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz