3.

4.4K 160 64
                                    

Następnego dnia w pracy starałam się nie odbiegać myślami do pewnego lokatora, który zajmował jeden z apartamentów. Kierowałam umysłem tak, żeby myśleć i skupiać się jedynie na pracy, która czekała mnie tamtego dnia.

A dzień ten był niezwykle ważny, ponieważ czekało mnie bardzo ważne spotkanie z zarządem PR jednego z najpopularniejszych magazynów mody – Vanity Fair.

Temu spotkaniu miał również towarzyszyć mój wujek, bo jak twierdził, ja zawsze mogę coś spieprzyć. Zgadzałam się z nim w 100% i wręcz chciałam, aby pilnował mojej pracy.

Spotkanie miało odbyć się na patio, w południe. Punktualnie o tej godzinie czekaliśmy z wujkiem przy stoliku.

Zaraz po nas zjawiła się kobieta, a przy jej boku mężczyzna.

- Patricia Paddington – przedstawiła się zwięźle brunetka, w czarnym garniturze z krwistoczerwonymi ustami.

- Joseph Andrews – dodał jej towarzysz, w podobnie skrojonym garniturze.

Współczesna moda...

Lekko zawstydzona wygładziłam swoją granatową spódniczkę.

Przez godzinę omawialiśmy szczegóły sesji zdjęciowej, do której mieli wykorzystać nasze zasoby. Patio, jeden z największych apartamentów oraz ogródek przed wejściem.

Pani Paddington przewodziła całemu spotkaniu, a jej towarzysz jedynie sporządzał notatki.

Wujek uważnie przyglądał się mojej pracy, też notował przebieg spotkania, ale nie wtrącał się ani mnie nie poprawiał. Byłam wdzięczna za to, że szanował moją pracę, biorąc pod uwagę jego wybuchowy temperament.

W którymś momencie kątem oka mrugnęła mi znajoma postać. Zmarszczyłam brwi i upiłam łyk wody ze szklanki.

Wariuje już przez świadomość, że on tu mieszka.

- Pani Jones? – z zamyślenia wyrwał mnie szorstki głos pani Paddington.

- Tak? Przepraszam – z zarumienionymi policzkami spuściłam wzrok na swoje papiery.

- Czy można u państwa zamówić tego dnia katering? Z waszej restauracji?

- Tak, oczywiście – odparłam natychmiast i podałam jej kartę dań.

Znowu kątem oka mignęła mi postać.

Odwróciłam głowę w bok i ujrzałam przy stoliku o kilka od naszego Haryy'ego. To był on.

Siedział sam, grzebał widelcem w jajecznicy a wzrok utkwiony miał w ekranie telefonu.

Po chwili obserwowania go, dopiero dotarło do mnie, że również mi się przyglądał.

Posłał mi swój zniewalający uśmiech.

Speszona odwróciłam wzrok i przez resztę spotkania postanowiłam nie zerkać w tamtą stronę.

W końcu dobiegło ono końcu. Zakończyło się podpisaniem umowy i bezpłciowym pożegnaniem.

Kiedy zbierałam swoje manatki ze stołu, wujek poklepał mnie po plecach.

- Dobra robota – przyznał, powściągając się od zbytniego okazywania emocji.

Zamiast tego podał mi dłoń i delikatnie ją uścisnął.

- Dziękuję – przyjęłam podziw z szerokim uśmiechem.

- Muszę wracać do pracy, ale trzymaj tak dalej, Townes. Pochwalę cię mamie, jak będę z nią rozmawiać – obiecał i pogroził mi swoją teczką.

We met in Boston |h.s|حيث تعيش القصص. اكتشف الآن