17.

2.4K 124 11
                                    

Denerwowałam się. Nigdy wcześniej nie opuściłam Stanów Zjednoczonych. Owszem, latałam samolotem, byłam kilka razy z rodziną na Florydzie, ale praktycznie nigdzie więcej.

Jeszcze bardziej bałam się spotkania z Harry'm.

W niedziele w nocy wysłał mi smsa, w którym zaproponował, że rano po mnie przyjedzie.

Odpisałam, że Jerry zaoferowała mi podwózkę wcześniej. Nie dostałam odpowiedzi.

Bałam się, że będzie niezręcznie, że ten wyjazd zaważy na naszej przyjaźni i to wszystko skończy się fatalnie.

Jerry odstawiła mnie przy terminalu o piątej rano. Była ledwo żywa i tak zaspana, że praktycznie nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Przyjechała w swojej piżamie i rozczochranych włosach.

Nie zamierzałam jej tu trzymać bez sensu, więc szybko się pożegnałyśmy.

Ciągnąc za sobą walizkę, weszłam do środka i skierowałam się do umówionego miejsca.

Harry siedział na krzesełku w czarnych dresach i bluzie.

Pożałowałam, że założyłam jeansy.

To był ten moment. Zobaczymy się po raz pierwszy od soboty, okaże się, czy naprawdę jest niezręcznie czy nie.

I wiedziałam również, że jest to zależne ode mnie. Postanowiłam nie sprawiać złego wrażenia, wręcz przeciwnie. Zachowywać się, jakby wszystko było okej.

- Dzień dobry! – zawołałam i cmoknęłam go w policzek.

Chłopak ocknął się i oderwał wzrok od telefonu.

- Cześć, przepraszam, zaczytałem się – mruknął i wstał.

Obdarował mnie najpiękniejszym uśmiechem jaki w życiu widziałam.

Nie mogąc wydusić z siebie słowa, odwzajemniłam gest.

Harry spojrzał na zegarek i stwierdził, że powinniśmy iść się odprawić.

Przez ten czas chłopak opowiadał jak podczas wczorajszego spaceru Gemma poznała chłopaka i postanowiła zostać tydzień dłużej w Bostonie, aby go lepiej poznać.

Oprócz tego brunet przedstawił plan na następne cztery dni, które mieliśmy spędzić w Anglii.

Najpierw dwa dni w Londynie, a potem dwa następne w Holmes Chapel, u jego mamy.

Po odprawie naszedł mnie pewien niepokój.

Zaczęłam analizować całą sytuację i doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy tak długo nie leciałam samolotem.

Będę z dala od Ziemi, na łasce pilota, praktycznie powierzam moje życie w jego ręce.

Zrobiło mi się niedobrze.

A co jeśli stanie się coś złego? Samolot będzie niesprawny albo pilot zemdleje? Albo ja... Kto mi wtedy pomoże? Nikt. Będziemy tysiące metrów nad Ziemią, umrę w samolocie. Nikt mi nie pomoże.

Nie byłam pewna, czy Harry zauważył moją nagłą zmianę nastroju. Milczałam przez długi czas, zanim weszliśmy na pokład samolotu.

W końcu zaczęłam panikować. Serce łomotało mi w gardle, niespokojnie oddychałam i nieświadomie zaczęłam się drapać po dłoni.

- Hej, hej – Harry złapał moją rękę i spojrzał na mnie zmartwiony. – Co się dzieje?

Zawahałam się.

- Um, alergia.

- Nie kłam – burknął i badawczo mi się przyjrzał. – Czym się stresujesz? Miałaś ciężką noc?

Pokręciłam głową.

- Boli cię coś?

Ponownie pokręciłam głową.

- Powiedz mi, proszę – niemal jęknął.

Bałam się powiedzieć o tym co siedziało mi w głowie od pojawienia się na lotnisku.

Chciałam uciec z samolotu i znaleźć się bezpiecznie w domu.

Mimo wszystko to był Harry. Wiedziałam, że mnie nie wyśmieje, że nie będzie mnie oceniać, ufałam mu.

Dlatego poddałam się i opowiedziałam mu co mi chodzi po głowie.

Akurat samolot przygotowywał się do startu.

Zadrżałam.

- Obiecuje ci, że nic ci się nie stanie – mruknął, trzymając moje dłonie. – Jesteś bezpieczna.

- Nie wiesz tego – parsknęłam.

- To prawda – zgodził się. – Ale podchodzę do tego optymistycznie. Pomyśl o tym, co będziemy robić jak już wylądujemy. Możemy się przejść na Oxford Street, jeśli nie będziesz zmęczona. Albo obejrzymy film i zostaniemy w domu. Właśnie! Zobaczysz mój dom pierwszy raz! Mam nadzieję, że ci się spodoba...

W czasie kiedy Harry nawijał aby (skutecznie) odwrócić moją uwagę, myśli o śmierci odpłynęły gdzieś daleko.

Jedyne na czym się skupiałam to jego głos, ruch warg i świecące radością oczy.

Uspokoiłam się. Oddech wrócił do normy, serce nie skakało.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą. – Jesteś... Niesamowity.

Zaśmiał się lekko zawstydzony.

- Mówię poważnie – dodałam. – Zawsze wiesz co powiedzieć i jak mi pomóc w kryzysowych momentach. Co ja zrobię, kiedy cię zabraknie...

- Nie zabraknie – oznajmił stanowczo. – Nigdy, Townes. Zawsze możesz na mnie liczyć. Nie wybieram się nigdzie.

- Doprawdy, nigdzie? – roześmiałam się.

Brunet przysnął się na tyle blisko, że nasze nosy się stykały.

- Dopóki nie powiesz mi „nie".


______________________________

powoli opuszcza mnie wena,

pozdrawiam 

We met in Boston |h.s|Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora