Denerwowałam się. Nigdy wcześniej nie opuściłam Stanów Zjednoczonych. Owszem, latałam samolotem, byłam kilka razy z rodziną na Florydzie, ale praktycznie nigdzie więcej.
Jeszcze bardziej bałam się spotkania z Harry'm.
W niedziele w nocy wysłał mi smsa, w którym zaproponował, że rano po mnie przyjedzie.
Odpisałam, że Jerry zaoferowała mi podwózkę wcześniej. Nie dostałam odpowiedzi.
Bałam się, że będzie niezręcznie, że ten wyjazd zaważy na naszej przyjaźni i to wszystko skończy się fatalnie.
Jerry odstawiła mnie przy terminalu o piątej rano. Była ledwo żywa i tak zaspana, że praktycznie nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Przyjechała w swojej piżamie i rozczochranych włosach.
Nie zamierzałam jej tu trzymać bez sensu, więc szybko się pożegnałyśmy.
Ciągnąc za sobą walizkę, weszłam do środka i skierowałam się do umówionego miejsca.
Harry siedział na krzesełku w czarnych dresach i bluzie.
Pożałowałam, że założyłam jeansy.
To był ten moment. Zobaczymy się po raz pierwszy od soboty, okaże się, czy naprawdę jest niezręcznie czy nie.
I wiedziałam również, że jest to zależne ode mnie. Postanowiłam nie sprawiać złego wrażenia, wręcz przeciwnie. Zachowywać się, jakby wszystko było okej.
- Dzień dobry! – zawołałam i cmoknęłam go w policzek.
Chłopak ocknął się i oderwał wzrok od telefonu.
- Cześć, przepraszam, zaczytałem się – mruknął i wstał.
Obdarował mnie najpiękniejszym uśmiechem jaki w życiu widziałam.
Nie mogąc wydusić z siebie słowa, odwzajemniłam gest.
Harry spojrzał na zegarek i stwierdził, że powinniśmy iść się odprawić.
Przez ten czas chłopak opowiadał jak podczas wczorajszego spaceru Gemma poznała chłopaka i postanowiła zostać tydzień dłużej w Bostonie, aby go lepiej poznać.
Oprócz tego brunet przedstawił plan na następne cztery dni, które mieliśmy spędzić w Anglii.
Najpierw dwa dni w Londynie, a potem dwa następne w Holmes Chapel, u jego mamy.
Po odprawie naszedł mnie pewien niepokój.
Zaczęłam analizować całą sytuację i doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy tak długo nie leciałam samolotem.
Będę z dala od Ziemi, na łasce pilota, praktycznie powierzam moje życie w jego ręce.
Zrobiło mi się niedobrze.
A co jeśli stanie się coś złego? Samolot będzie niesprawny albo pilot zemdleje? Albo ja... Kto mi wtedy pomoże? Nikt. Będziemy tysiące metrów nad Ziemią, umrę w samolocie. Nikt mi nie pomoże.
Nie byłam pewna, czy Harry zauważył moją nagłą zmianę nastroju. Milczałam przez długi czas, zanim weszliśmy na pokład samolotu.
W końcu zaczęłam panikować. Serce łomotało mi w gardle, niespokojnie oddychałam i nieświadomie zaczęłam się drapać po dłoni.
- Hej, hej – Harry złapał moją rękę i spojrzał na mnie zmartwiony. – Co się dzieje?
Zawahałam się.
- Um, alergia.
- Nie kłam – burknął i badawczo mi się przyjrzał. – Czym się stresujesz? Miałaś ciężką noc?
Pokręciłam głową.
- Boli cię coś?
Ponownie pokręciłam głową.
- Powiedz mi, proszę – niemal jęknął.
Bałam się powiedzieć o tym co siedziało mi w głowie od pojawienia się na lotnisku.
Chciałam uciec z samolotu i znaleźć się bezpiecznie w domu.
Mimo wszystko to był Harry. Wiedziałam, że mnie nie wyśmieje, że nie będzie mnie oceniać, ufałam mu.
Dlatego poddałam się i opowiedziałam mu co mi chodzi po głowie.
Akurat samolot przygotowywał się do startu.
Zadrżałam.
- Obiecuje ci, że nic ci się nie stanie – mruknął, trzymając moje dłonie. – Jesteś bezpieczna.
- Nie wiesz tego – parsknęłam.
- To prawda – zgodził się. – Ale podchodzę do tego optymistycznie. Pomyśl o tym, co będziemy robić jak już wylądujemy. Możemy się przejść na Oxford Street, jeśli nie będziesz zmęczona. Albo obejrzymy film i zostaniemy w domu. Właśnie! Zobaczysz mój dom pierwszy raz! Mam nadzieję, że ci się spodoba...
W czasie kiedy Harry nawijał aby (skutecznie) odwrócić moją uwagę, myśli o śmierci odpłynęły gdzieś daleko.
Jedyne na czym się skupiałam to jego głos, ruch warg i świecące radością oczy.
Uspokoiłam się. Oddech wrócił do normy, serce nie skakało.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą. – Jesteś... Niesamowity.
Zaśmiał się lekko zawstydzony.
- Mówię poważnie – dodałam. – Zawsze wiesz co powiedzieć i jak mi pomóc w kryzysowych momentach. Co ja zrobię, kiedy cię zabraknie...
- Nie zabraknie – oznajmił stanowczo. – Nigdy, Townes. Zawsze możesz na mnie liczyć. Nie wybieram się nigdzie.
- Doprawdy, nigdzie? – roześmiałam się.
Brunet przysnął się na tyle blisko, że nasze nosy się stykały.
- Dopóki nie powiesz mi „nie".
______________________________
powoli opuszcza mnie wena,
pozdrawiam
![](https://img.wattpad.com/cover/133347494-288-k452126.jpg)
STAI LEGGENDO
We met in Boston |h.s|
Fanfiction- Bardzo pana przepraszam, panie... - Styles - wszedł mi w słowo. - Tak, wiem - przyznałam i mimowolnie uśmiechnęłam się. Czułam jak moje policzki różowieją, więc spuściłam wzrok. - Pomyliłam pokoje, bardzo... - Już niech pani tak nie przeprasza, wy...