Rozdział 8

114 8 3
                                    

Przeszłyśmy od wyjścia z parku aż do głównej drogi mieszczącej się kilka ulic dalej. Cały ten czas rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym.

Zaczęło się od malowania i skończyło na nim. Nowa znajoma była strasznie ciekawa czy już coś mam na płótnie i jaki jest mój ogólny zamysł. Ponieważ nie mogłam wypowiedzieć się zbyt rozlegle na ten temat, przerzuciłyśmy się na materiały potrzebne do pracy i techniki. Okazało się, że wie na ten temat całkiem sporo, ale jednak tylko w teorii, bo sama nigdy nie próbowała.

W międzyczasie dowiedziałam się też przykładowo, że Róża uwielbia boksery. Opisywała je jako dostojne, wysokie i groźne stworzenia których dusza po prostu do niej przemawia. Jednak gdyby miała brać teraz psa, adoptowałaby takiego ze schroniska.

Temat ten sprowokował tęgi mężczyzna idący z pupilem tej rasy na smyczy. Wtedy też ubolewałam trochę, że sama nie mam żadnych zwierząt, a ona zaproponowała, że przedstawi mnie kiedyś swojemu yorkowi. Miała go od trzech lat i był prezentem od jej wujka. Był to jeden z kilku szczeniaków jego suczki.

Z tego co mówiła kochała swoją "włochatą kulkę" mimo że jej ulubieńcami są boksery.

Nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć! Milczenie którego się bałam tak naprawdę nie nastąpiło. Aby do niego nie dopuścić wystarczyło się przedstawić. A był to sposób w jaki do tej pory zaprzepaszczałam wszystkie znajomości.

Teraz było inaczej. Odnosiłam wrażenie, że od kiedy zderzyłyśmy się na korytarzu, a ja dowiedziałam się o konkursie, wszystko było inaczej.

Przedwcześnie dostałam kieszonkowe, uciekłam z pilnie strzeżonych rodzinnych pogaduszek, przystojny chłopak dla którego byłam cieniem uśmiechnął się do mnie i zdobyłam koleżankę. Prawdziwą. Na dodatek rozmawiałyśmy swobodnie, a to tylko dlatego że przez chwilę byłam lwem.

No może nie tylko dlatego, ale głównie.

Byłam prze-szczęśliwa i wcale się z tym nie kryłam. Przyjazny uśmiech i lekki chichot chyba nigdy nie towarzyszyły mi tak długo, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Spacerując w takiej atmosferze zapomniałam na moment o celu wycieczki. Poczułam się więc niezwykle zaskoczona, gdy Róża niespodziewanie zatrzymała się.

— Teraz będziemy musiały przecisnąć się tędy— usłyszałam. Byłam rozkojarzona i zupełnie nie wiedziałam o czym mówi. Poczułam się jakbym nagle znalazła się w innej rzeczywistości. Dotychczasowy temat został nagle urwany.

Nie zauważyłam też, że wskazuje na coś palcem.

— Co?— zapytałam zdezorientowana.

Wspomniałam już o moim niesłychanym refleksie?

Róża zaśmiała się krótko i nieco chrapliwie widząc moją reakcję.

— Jesteśmy już prawie na miejscu Sherlocku— olśniła mnie, machając ręką która skierowana była na sporą dziurę w ogrodzeniu. Chciała zwrócić na nią moją uwagę, co zakończyło się powodzeniem.

Dopiero wtedy ją zauważyłam. Nigdy przedtem jej nie widziałam, więc rozejrzałam się, żeby bardziej zorientować się w terenie. To była główna ulica, ale przetaczało się nią niewiele samochodów. Jak to właśnie bywa w niedziele.

My natomiast znajdowałyśmy się przed siatką, za którą widać było wysoką pokrzywę i ruiny jakiejś kamienicy, zabitej dechami. Pomiędzy chaszczami spostrzegłam jakieś żółto-niebieskie graffiti, trochę już złuszczone.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz