Przeszłyśmy od wyjścia z parku aż do głównej drogi mieszczącej się kilka ulic dalej. Cały ten czas rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym.
Zaczęło się od malowania i skończyło na nim. Nowa znajoma była strasznie ciekawa czy już coś mam na płótnie i jaki jest mój ogólny zamysł. Ponieważ nie mogłam wypowiedzieć się zbyt rozlegle na ten temat, przerzuciłyśmy się na materiały potrzebne do pracy i techniki. Okazało się, że wie na ten temat całkiem sporo, ale jednak tylko w teorii, bo sama nigdy nie próbowała.
W międzyczasie dowiedziałam się też przykładowo, że Róża uwielbia boksery. Opisywała je jako dostojne, wysokie i groźne stworzenia których dusza po prostu do niej przemawia. Jednak gdyby miała brać teraz psa, adoptowałaby takiego ze schroniska.
Temat ten sprowokował tęgi mężczyzna idący z pupilem tej rasy na smyczy. Wtedy też ubolewałam trochę, że sama nie mam żadnych zwierząt, a ona zaproponowała, że przedstawi mnie kiedyś swojemu yorkowi. Miała go od trzech lat i był prezentem od jej wujka. Był to jeden z kilku szczeniaków jego suczki.
Z tego co mówiła kochała swoją "włochatą kulkę" mimo że jej ulubieńcami są boksery.
Nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć! Milczenie którego się bałam tak naprawdę nie nastąpiło. Aby do niego nie dopuścić wystarczyło się przedstawić. A był to sposób w jaki do tej pory zaprzepaszczałam wszystkie znajomości.
Teraz było inaczej. Odnosiłam wrażenie, że od kiedy zderzyłyśmy się na korytarzu, a ja dowiedziałam się o konkursie, wszystko było inaczej.
Przedwcześnie dostałam kieszonkowe, uciekłam z pilnie strzeżonych rodzinnych pogaduszek, przystojny chłopak dla którego byłam cieniem uśmiechnął się do mnie i zdobyłam koleżankę. Prawdziwą. Na dodatek rozmawiałyśmy swobodnie, a to tylko dlatego że przez chwilę byłam lwem.
No może nie tylko dlatego, ale głównie.
Byłam prze-szczęśliwa i wcale się z tym nie kryłam. Przyjazny uśmiech i lekki chichot chyba nigdy nie towarzyszyły mi tak długo, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Spacerując w takiej atmosferze zapomniałam na moment o celu wycieczki. Poczułam się więc niezwykle zaskoczona, gdy Róża niespodziewanie zatrzymała się.
— Teraz będziemy musiały przecisnąć się tędy— usłyszałam. Byłam rozkojarzona i zupełnie nie wiedziałam o czym mówi. Poczułam się jakbym nagle znalazła się w innej rzeczywistości. Dotychczasowy temat został nagle urwany.
Nie zauważyłam też, że wskazuje na coś palcem.
— Co?— zapytałam zdezorientowana.
Wspomniałam już o moim niesłychanym refleksie?
Róża zaśmiała się krótko i nieco chrapliwie widząc moją reakcję.
— Jesteśmy już prawie na miejscu Sherlocku— olśniła mnie, machając ręką która skierowana była na sporą dziurę w ogrodzeniu. Chciała zwrócić na nią moją uwagę, co zakończyło się powodzeniem.
Dopiero wtedy ją zauważyłam. Nigdy przedtem jej nie widziałam, więc rozejrzałam się, żeby bardziej zorientować się w terenie. To była główna ulica, ale przetaczało się nią niewiele samochodów. Jak to właśnie bywa w niedziele.
My natomiast znajdowałyśmy się przed siatką, za którą widać było wysoką pokrzywę i ruiny jakiejś kamienicy, zabitej dechami. Pomiędzy chaszczami spostrzegłam jakieś żółto-niebieskie graffiti, trochę już złuszczone.
CZYTASZ
Letnie Szczęście
Teen FictionOdkąd pamiętała pech uwielbiał ją prześladować. Chodził za nią jak cień w każde, nawet najszczęśliwsze miejsce. Nie mogła się od niego uwolnić, jak jej się zdawało. Zupełnie podobnie miała z samotnością. Jednak, przecież nie zawsze życie musiało rzu...