Rozdział 19

77 7 6
                                    

Słońce nieśmiało jeszcze ogrzewało nasze buźki gdy szłyśmy chodnikiem w kierunku przystanku. Ptaki przygrywały nam wesołe melodie ślicznymi głosikami. Samochody rozwoziły leniwie swoich właścicieli po różnych miejscach pracy, rozstrzelonych po całym mieście. Każdy gnał we własnym kierunku

— Twoja mama super gotuje, palce lizać normalnie. — Róża dalej nie mogła wyjść z podziwu dla śniadania, jakie dostała u mnie w domu. Czuła się w obowiązku zachwalać je nawet po opuszczeniu naszych skromnych czterech ścian.

—To tylko jajecznica. — Zaśmiałam się. — Większość ludzi potrafi ją zrobić.

Nie pytałam już nawet gdzie ciągnie mnie tym razem. Nigdy nie zgodziła się jeszcze mi tego zdradzić przed dotarciem na miejsce. U jej boku człowiek naprawdę daje radę się nauczyć być cierpliwym. Ja byłam w tedy na jak najlepszej drodze ku rozwinięciu tej umiejętności.

Poranne słońce zaskakiwało mnie temperaturą swoich promieni, które bezustannie przebłyskiwały mi na policzki przez rzadko obrośnięte liśćmi gałęzie przydrożnych drzew. Nie potrafiłam zapobiec automatycznemu wystawianiu buzi do światła.

Mogłam sobie pozwolić na taki brak uwagi, w końcu nie miałam wpływu na to gdzie pójdę i co będę robić. Pozostawianie władzy nad moim dniem Róży zupełnie mi nie przeszkadzało.

Szłyśmy ni to szybko, ni to wolno w kierunku, który zazwyczaj obierałam wychodząc z domu. Tam właściwie było wszystko czego zwykle potrzebowałam. Szkoła, sklepy, park, przystanek autobusowy, kilka punktów ze smakołykami... Najlepsze w mieście gofry...

Na tę ostatnią myśl aż pociekła mi ślinka. Chciałabym, aby moja znajoma wpadła na ten sam pomysł, ale to co chodziło jej po głowie wyglądało na coś zdecydowanie odmiennego od wypadu na pogaduchy i słodkie przysmaki z cukrem pudrem.

Albo z bitą śmietaną...

I nagle zupełnie odpłynęłam skąpana w blasku słońca, przytulającym mnie do swoich ciepłych łapek, rozmyślając o własnym łakomstwie. Trzymałam się odruchowo Róży widząc ją obok siebie podświadomie, ale duchem byłam zupełnie gdzie indziej.

Nawet nie zauważyłam kiedy się zatrzymałyśmy. Zrobiłam to bez namysłu, nie zdając sobie z tego w ogóle sprawy. Zastanawiałam się tylko, czy gdybym trafiła teraz do tej świetnej lodziarni na rogu, obrośniętej bluszczem, to wybrałabym truskawkowe czy cytrynowe lody.

Czarnowłosa miała z pewnością wielki ubaw z mojego wyrazu twarzy, zabłąkanego gdzieś daleko. Wiem, że miała, bo usłyszałam, że się śmieje.

— Znowu myślisz o Janku? — zapytała nagle, zupełnie wprost. Gdyby starała się być delikatniejsza w tej sprawie może nie zmieszałabym się tak bardzo...

Jednak nie owijała w bawełnę, więc oblałam się mocnym rumieńcem i momentalnie wróciłam na ziemię.

— C-co? Niee! — zaprotestowałam od razu dziwacznie podwyższonym głosem. Szkoda, że nie mogłam już stwierdzić, że mi się nie podoba, bo by mi zwyczajnie nie uwierzyła. — Jesteś głupia! — dodałam, chcąc maksymalnie zamaskować swoje uczucia. Jednocześnie też śmiesznie było to zawołać, obwiniając ją o wprowadzenie mnie w zakłopotanie.

Ale ona nie przestała się śmiać ani na chwilę. Wprawdzie to rozbawienie z każdym kolejnym oddechem trochę słabło, ale jednak zajęło to dłuższą chwilę, zanim wróciła do stanu spokoju.

Westchnęła wtedy głośno, ocierając ostatnią łezkę spod oka, które jeszcze chichotało cichutko, patrząc na mnie i lśniąc. Róża łypnęła na mnie tak, że musiałam skwitować to krótkim parsknięciem.

Letnie SzczęścieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora