Rozdział 23

42 4 3
                                    

Zawiasy zaskrzypiały lekko, rzucając przeraźliwe dźwięki w mrok, otulający ulicę. Lśniące na niebie gwiazdy, naśladujące brokat na czarnym papierze, zapewne skrzywiły się nieznacznie.

Furtka ustąpiła leniwie pchnięta przeze mnie biodrem. Czułam na ciele jej metaliczny dotyk, który rozpływał się przyjemnie falą chłodu.

Posłanie spojrzenia na zwiady po oknach upewniło mnie, że wszędzie w domu jest ciemno. Był to powód dla którego zdecydowanie powinnam się martwić... Jak ja się teraz wytłumaczę rodzicom?

To jest właśnie to, o czym powinnam była wtedy myśleć. Jednak uczucie przerażenia stało się dla mnie na długie minuty zupełnie obce.

Zachichotałam zatrzymując uciekającą bramkę butem. Odwróciłam się jednocześnie, posyłając mu szczery uśmiech.

Kąciki jego ust również się uniosły, gdy parsknął wesoło i delikatnie. Widziałam w oceanie oczu ogniki, które zlewały się z blaskiem lamp ulicznych. Były tak jasne i tak ciepłe.

Wspomnienia minionych chwil tańczyły i śpiewały w mojej głowie, przewijając się w kole. Wszystkie trzymały się za ręce synchronicznie przypominając o sobie. Doprowadziły w końcu do tego, że odsunęłam je na bok, widząc każde z nich w chaosie.

Nie potrafiłam skupić myśli na niczym, przynajmniej nie na zbyt długo. Nawet to, co szeptaliśmy do siebie, nie chcąc obudzić sąsiadów, jakoś mocno nie utykało mi w pamięci.

Za to stłumione rechoty były czymś, co nie odstępowało nas na krok. Powodem było zapewne bezkresne zmęczenie. Nie wiem jak on się czuł, ale mi wydawało się, że jestem nie zdolna do niczego sensownego, w co włączało się również zdejmowanie butów, czy otwieranie drzwi...

Nie mam pojęcia jak przebrnęłam przez te czynności tamtego wieczoru.

Zaskakującym też było to ile czasu spędziliśmy razem od pogawędki przy lodach. Domyślałam się, że burczenie w brzuchu zmobilizowało nas do poszukiwań budki z kebabami i naliczyło dwie dodatkowe godziny w jego towarzystwie... Jednak ta trzecia pojawiła się sama, zatopiła w cieniu parkowych drzew i zamknęła mój dzień w pięknej, pozłacanej szkatułce.

Tak przynajmniej myślałam, tam pod gałęzią rozłożystej wierzby, gdy dostałam telefon od mamy.

— Laura? — usłyszałam zaraz po tym gdy odebrałam. — Gdzie ty jesteś? Wszystko w porządku? Dziecko, gdzie jesteś? Stało się coś? Byłam w twoim pokoju, nie ma cię, gdzie jesteś? — dobiegło mnie sekundę potem.

Brzmiała jakby miała za dużo powietrza w płucach i potrzebowała bardzo szybko się go pozbyć, wyrzucając wszystko na jednym wydechu. Właściwie zupełnie rozumiałam jej panikę. Chyba była pewna, że niezauważenie już dawno wróciłam... Tymczasem robiłam to.

Siedziałam w skowronkach z chłopakiem moich snów, obserwując jak błękitne niebo spowija mrok.

Dość nie czuło też, nie przejęłam się jej troską i lekko wyjaśniłam, że zaraz wrócę autobusem. No i oczywiście nie jestem sama.

Dziwnym był fakt, że zapytała czy jest ze mną Róża. A może nie tak znów nienaturalnym... W sumie była jedyną osobą, z którą się kumplowałam i którą znała. Mimo to wspomnienie dziewczyny jakoś mocno mnie wtedy uderzyło i nie byłam pewna co powiedzieć.

Skłamać, że Janek to ona czy powiedzieć „mamo jestem na randce"?

— Jasne, że jest..! — rzuciłam w końcu, brudząc sobie sumienie kupką syfu. Cóż... to i tak zdawało się nie mieć dla mnie znaczenia.

Letnie SzczęścieWhere stories live. Discover now